Chemia vs. natura. Co nas uczula?

Od pewnego czasu obserwuję specyficzną nagonkę na kosmetyki naturalne, która dotyczy ich rzekomo znikomej skuteczności. Też zauważyliście, że z dnia na dzień pojawia się coraz więcej informacji, iż tego typu produkty są nieskuteczne i szkodzą naszej skórze? Nie mogłam oczywiście przejść obojętnie obok tego tematu i postanowiłam przyjrzeć się mu bliżej.

Wszystko zaczęło się od znajomej konsultantki Oriflame, która próbowała zaszczepić we mnie przekonanie, że kosmetyki naturalne nie są takie „cacy”, jak się na pierwszy rzut oka wydaje, że uczulają, wywołują alergie i co najważniejsze – w ogóle nie działają. Dotyczy to szczególnie produktów typu anty-aging dedykowanych dla kobiet po 50 roku życia. Nie jestem aż tak potworną wredotą i przyjmuję do wiadomości to, że ktoś może posiadać inne poglądy niż ja (dzięki temu posiadam motywację do stałego doskonalenia się w tym temacie i przede wszystkim - mam o czym pisać). Nie oznacza to jednak, że muszę się z nimi zgadzać.

Przyjmijmy zatem tezę, że „kosmetyki naturalne szkodzą skórze i nie działają”. A które tak naprawdę gwarantują nam 100% pewność, że w kontakcie z delikatną skórą nie wywołają reakcji alergicznej? Żadne! Kosmetyki drogeryjne i apteczne zawierają masę szkodliwych składników. Wystarczy uczulenie na jeden z nich i już zaczyna się podrażnieniowo - trądzikowy festiwal. 
Pamiętam sytuację, kiedy podarowałam mamicie na gwiazdkę zestaw kosmetyków przeciwstarzeniowych dedykowanych dla kobiet posiadających normalną cerą. Nie były to oczywiście produkty przysłowiowej firmy „Krzak”, ale znana i lubiana przez panie w każdym wieku marka. Pomijam już fakt, ile mnie to kosztowało. Wiem, że cena nie zawsze idzie w parze z jakością, ale jeśli kupujemy drogi kosmetyk renomowanej firmy, to powinniśmy wymagać od niego znacznie więcej.

Mamcia ma taką dziwną zasadę, że zanim nałoży coś na twarz, testuje to na skórze swoich rąk. Zawsze się z tego śmiałam tłumacząc jej, że niepotrzebnie marnuje sporą ilość produktu. Nie do śmiechu było mi jednak gdy okazało się, że po niedługim czasie skóra w miejscu nałożenia kremu zrobiła się czerwona i zaczęła swędzieć. Co za wstyd! Od tej pory nie obdarowuję swoich bliskich kosmetykami drogeryjno – aptecznymi. Nie mam ochoty psuć sobie świątecznego nastroju i wyrzucać pieniądze w błoto.

Inny przykład. Zakupiłam jakiś czas temu serię produktów (krem, serum i piankę), pomagających w walce z przebarwieniami, które lubią dręczyć mnie nagminnie o tej porze roku. Skusiłam się na kosmetyki, które posiadały wysoką recenzję na wizażu, nie patrząc oczywiście na ich skład. Tym razem to ja dostałam uczulenia mimo, iż generalnie należę do osób „gruboskórnych” i bardzo dobrze toleruję rozmaite składniki zawarte w kosmetykach. Cała seria szybko wylądowała w koszu. Mamita stwierdziła jednak, że szkoda pozbywać się nowych kosmetyków i że wykorzysta je w celu zniwelowania przebarwień na swoich dłoniach. W pełni podziwiam jej poświęcenie, gdyż nie należy ona do osób, które nakładają na siebie coś, co innym przed chwilą zaszkodziło. O dziwo tym razem obyło się bez żadnych niespodzianek. Mama nie dostała uczulenia, ale także nie pozbyła się przebarwień. Ja natomiast uszczupliłam swój portfel o kolejne kilkadziesiąt złotych.

Polak mądry po szkodzie - chciało by się rzec. Z przedstawionych sytuacji wyciągnęłam jednak stosowne wnioski i trzymam się z dala od naszpikowanego chemią dziadostwa. Mówi się, że każdy potencjalny konsument codziennie narażony jest na kontakt z blisko 4000 trującymi substancjami, które mają dbać o nasze piękno. Zwróćcie uwagę, że kosmetyki drogeryjne zawierają składniki pochodzące z przetwórstwa ropy naftowej, syntetyczne barwniki, chemiczne substancje zapachowe i rakotwórcze filtry przeciwsłoneczne, które przeważnie umieszcza się na początku INCI. To oznacza, że jest ich w składzie najwięcej. Dopiero pod koniec listy odnajdziemy substancje aktywne odpowiedzialne za właściwe działanie kosmetyku. Skoro ich udział w całym produkcie jest tak znikomy, to jak mamy oczekiwać, że spełni on nasze oczekiwania?

Wróćmy jednak do kosmetyków naturalnych, które rzekomo w ogóle nie działają i dodatkowo uczulają.
Od kilku lat bazuję na produktach pochodzenia naturalnego i dlatego też mogę dzielić się z Wami rzetelnymi informacjami na ten temat. Nigdy nie zdarzyło się, abym po ich zastosowaniu doznała jakiegoś dyskomfortu. Przeciwnie – moja skóra stała się nawilżona gładka i odżywiona. Skoro po zastosowaniu kosmetyków naturalnych posiadam takie odczucia, to nie mogę powiedzieć, że nie spełniają one swojej roli.
Podobnie jest i z uczuleniem. Jak dotąd nie spotkała mnie żadna nieprzyjemna niespodzianka i wierzę w to, że już nie spotka. Osoby posiadające delikatną skórę powinny liczyć się jednak z tym, że mogą wystąpić u nich jakieś (niepożądane) reakcje. Jest to jednak całkowicie naturalny proces. Skóra faszerowana do tej pory chemią odrzuca to, co całkowicie naturalne. Składniki aktywne zawarte w tego typu produktach są także silniejsze i jest ich o wiele więcej, co również może mieć wpływ na występowanie ewentualnych reakcji alergicznych. Ja osobiście wolałabym jednak by uczulała mnie natura, aniżeli toksyczna chemia.

A co z tą nagonką na produkty naturalne?
Moim skromnym zdaniem spiralę niechęci nakręcają głównie koncerny, które produkują kosmetyki naszpikowane chemią. Świadomość konsumentów rośnie z dnia na dzień, co nie jest dla nich na rękę, gdyż wiąże się to ze znacznym spadkiem sprzedaży. Firmy te prawdopodobnie wykorzystają mechanizm marketingu szeptanego i tym sposobem rozpowszechniają nieprawdziwe informacje, mające zniechęcić potencjalnych klientów do zakupu naturalnych produktów.

A co Wy o tym sądzicie? Macie podobne odczucia?
Czy kiedykolwiek dostaliście uczulenia od kosmetyków?

Czekam na komentarze :)
Copyright © 2018 Toksyczna kosmetyczka