Paskudny blog, paskudna osobowość, nieistniejący prawnik oraz sprawy w sądzie, które nigdy się nie odbyły. Fantazja przedstawicieli Arbonne nie zna granic...
30 marca
86
Do napisania tego wpisu podchodziłam kilkukrotnie. Najpierw zrodziła się w moich myślach idea stworzenia czegoś odmiennego od tego, co zwykło pojawiać się do tej pory na blogu. Pomysł na post z przysłowiowej „innej beczki” kiełkował w mojej głowie przez kilka dobrych miesięcy i odnoszę wrażenie, że jeszcze się nie zakończył. Mimo wszystko postanowiłam, że już najwyższy czas na to, aby przelać wszystkie myśli do Worda i puścić w internety.
Ci z Was, którzy śledzą mojego bloga od samego początku, pamiętają z pewnością wpis o Arbonne, który rozpętał w sieci dziwaczną i moim zdaniem nieuzasadnioną burzę, która z kolei przerodziła się w lawinę niewybrednych hejtów, spływających na mnie aż po dziś dzień. W marcu minął roczek od tej publikacji. Normalny człowiek już dawno puścił by to w niepamięć, ale nie oni (czyt. przedstawiciele Arbonne), którzy od czasu do czasu dają się poznać od coraz to gorszej strony.
Dzisiejszy wpis nie będzie poświęcony produktom tej marki, a jedynie praktykom, jakie jej konsultanci przejawiają w stosunku do osób, które ośmieliły się skrytykować ich chlebodawcę. Antyreklama? Odbierzcie to jak chcecie. Dla mnie jednak najlepszą antyreklamą kosmetyków Arbonne są tylko i wyłącznie jej konsultanci.
Hejt hejtowi nierówny
Hejterzy mają to do siebie, że obrzucą błotem wszystko to, co im zwyczajnie nie leży. Hejtować jednak też trzeba umieć. Konstruktywna krytyka powinna odnosić się do konkretnej wypowiedzi autora i zawierać w swojej treści sensowny kontrargument. Obrażanie autora i wymyślanie na jego temat niestworzonych historii zdecydowanie przekracza granice dobrego smaku.
Źródło: [KLIK]
Jak widać na załączonym obrazku, jedna z przedstawicielek marki Arbonne zjechała mnie po całości wysuwając niepopartą niczym tezę, że założyłam „bloga, by tropić cudze uczulenia” i, że chwalę się kosmetykami, jakie otrzymałam od „dziwnych firm kosmetycznych”.
Myślę, że warto w tym momencie dodać komentarz i wyprowadzić panią Elżbietę z błędu.
Po pierwsze - ¾ kosmetyków, których recenzje pojawiły się na blogu zakupiłam sama, za swoje ciężko zarobione pieniądze. Jak na blogerkę kosmetyczną przystało, lubię testować coraz to nowsze produkty. Jestem też kobietą i wiadomo jak to z nami jest - stale powiększamy swoją kosmetyczkę o kolejne produkty i akcesoria. Jeśli jednak otrzymam coś od jakiegoś koncernu kosmetycznego i zrobię na temat tego produktu recenzję, to zawsze będzie ona obiektywna. Darowanemu koniowi w zęby się wprawdzie nie zagląda, ale ja nie zamierzam pisać pozytywnie o prezencie, który mi nie podszedł i zwyczajnie się u mnie nie sprawdził. Poza tym zawsze zamieszczam czytelnikom rozszyfrowany skład INCI danego kosmetyku, by sami mogli ocenić, czy warto go zakupić, czy też lepiej go sobie odpuścić.
Po drugie - zastanawiam się co autorka powyższego komentarza miała na myśli używając stwierdzenia „dziwne firmy kosmetyczne” Dziwne, bo co - bo to nie Arbonne? A może w pani mniemaniu są one dziwne, bo produkują kosmetyki naturalne, którym do Arbonne niestety bardzo daleko?
Najciekawsze jest jednak to, że nie znam tej osoby i ona mnie również, a mimo to stwierdza z pełną stanowczością, że posiadam paskudną osobowość. Cóż mogę rzec pani Elżbieto - mogłabym to samo powiedzieć o Pani, ale wyniesiona z domu rodzinnego kultura, zwyczajnie mi na to nie pozwala.
O tym, że przedstawiciele Arbonne nie przebierają w słowach możecie przekonać się, czytając komentarze pod wpisem: Arbonne? Stanowcze nie!” Dowiedzie się z nich, że jestem m.in. arogantem i ignorantem (swoją drogą w podobny sposób kilka lat temu wypowiadały się feministki o Gowinie) oraz laikiem pozbawionym elementarnej wiedzy z zakresu chemii kosmetycznej. Zobaczcie zresztą sami (jeśli tekst będzie mało widoczny - kliknijcie na fotkę):
Hmmm... nie jestem gołosłowna, a już na pewno nie nazywam się Agata Strózik :) |
Ale ja nie znam Pani :) |
Konsultanci Arbonne nie raz podsyłali komentarze z ukrytych kont albo zakładali je tylko po to, by obrzucić mnie błotem:
Byli też i tacy, co udawali swoich zadowolonych klientów:
Ale takiego kwiatka to nawet ja sama się nie spodziewałam:
Arbonne i etyka - dobre :) |
Hejt i co dalej?
Hejt boli? No boli, ale nie mnie. Będąc narażonym na niego każdego dnia, zwyczajnie się na niego uodporniłam. Teraz każdy negatywny komentarz dotyczący mojej osoby traktuję z przymrużeniem oka. Jak to się zwykło mówić: zwisa mi to i powiewa. Nie wzbudza to we mnie nawet krzty agresji. W końcu należę do osób spokojnych, których taka pierdółka nie jest w stanie podnieść ciśnienia. Poza tym opinia bliskich, którzy mnie lubią i cenią jest dla mnie ważniejsza od głupiego przytyku ze strony obcego mi frustrata, kryjącego się gdzieś tam daleko za monitorem, zastępującym mu cały świat. Mogłabym jeszcze dopisać, że hejty ludzi Arbonne doprowadzają mnie do płaczu, ale ugryzę się w język. Niech żyją w przekonaniu, że mnie to boli. Oj boli, boli (napisała po otarciu łez wywołanych niekontrolowanym atakiem śmiechu).
No dobra, jak już powiedziałam to dokończę. Cholernie śmieszy mnie to, co ludziska wypisują na mój temat. Mam oczywiście na myśli hejterów, nie stałych czytelników, którzy potrafią z kulturą skorzystać z okienka „dodaj komentarz”. Macie ochotę się ze mną nie zgodzić? To oczywiste, że możecie. Ja Was nie zmuszam do tego, byście posiadali takie samo zdanie jak moje. Zresztą nie takie jest założenie tego bloga. Nie jestem konsultantem Arbonne i żadnego innego MLM i nie odwrócę się od Was plecami jeśli dacie mi znać, że dany kosmetyk Wam nie odpowiada i nie macie zamiaru go zakupić. To się nazywa zdrowy rozsądek, którego wśród arbonnowców niestety nie uraczymy. W tym miejscu zdecydowałam się na uogólnienie, bowiem nie spotkałam na swojej drodze takiego konsultanta, który napisał by: „ok…możesz mieć swoją rację, a mnie (nam) nic do tego”.
Od czasu powstania bloga naskrobałam blisko 70 wpisów - w tym wiele negatywnych i co? Żadna z marek źle ocenionych produktów nie pofatygowała się, by do mnie napisać i obrzucić jakimikolwiek oszczerstwami. A już na pewno nie zakazywała swoim pracownikom odwiedzania mojego bloga, jak to miało miejsce w przypadku Arbonne.
Dla przypomnienia:
Tak na marginesie - po publikacji tego zdjęcia, ktoś skopiował je i zrobił z niego demotywator. Ale i tak wiem, że całą winą obarczy się moją osobę. W końcu po takiej arogantce jak ja, można spodziewać się wszystkiego :)
O tym, że hejty lubią chadzać grupami…
Nie jestem jedyną blogerką, która wypowiedziała się negatywnie o kosmetykach Arbonne. Dużo wcześniej, bo już w 2014 roku pisała już o nich autorka bloga naturalnienie.blogspot.com. Pozwolę sobie przytoczyć urywek wpisu poświęconego produktom tej marki:
"Arbonne ma dobrze rozwinięte działania marketingowe, które niejako omijają cała prawdę, a to za pomocą słów:
1. (...) produkty oparte na składnikach pochodzenia roślinnego (...) - oparte lecz nie w pełni naturalne
2. "czyste, bezpieczne i skuteczne"- to zdanie podoba mi się najbardziej, to kwintesencja mówienia półprawdy, niecałej prawdy i tak wymowna, trafiająca w ucho że można w nią uwierzyć! Na pierwszy rzut oka, wydaje się nam, że są to produkty jakże modnego ostatnio stylu naturalnego, eko. Czyste znaczyłoby naturalne, prosto z natury, Jednak, czy mianem czystych możemy określić produkt w którym istnieją np. syntetyczne konserwanty jak phenoxyetanol? Czy dimeticone lub butylene glycol?
To wszystko daje nam poczucie złudnej pewności że mamy do czynienia z kosmetykami naturalnymi. Co ciekawe konsultanci sami w to wierzą. Ba! Oni nawet uzyskują takie informacje „z góry”. Na swoich profilach i w ogłoszeniach niejeden raz widziałam słowo „naturalne” oraz „bez konserwantów” Co bardziej zuchwali piszą nawet, że są to kosmetyki w 100% naturalne a nawet BIO i ekologiczne !!
Podsumowując krótko, uważam, że Arbonne to nie jest zło wcielone ale nie są to stu procentowe, naturalne kosmetyki jakie próbują nam za wszelką cenę (moim zdaniem zdecydowanie za wysoką) wcisnąć, matacząc na okrętkę modnymi słowami jak: czysty czy zielony. Taka polityka mi się nie podoba i mówię jej zdecydowane NIE." Źródło: [KLIK]
Z produktami Arbonne zetknęła się także Kamila Ocieczek. W jednym z wpisów poinformowała swoich czytelników, przez co musiała przejść podczas testowania kosmetyków tej marki (pieczenie, szczypanie) oraz jak wpłynęły one na stan jej skóry po przeprowadzonej kuracji (pojawienie się wielkich, ropnych, podskórnych bąbli). Najgorsze jest jednak to, że stan ten utrzymuje się nadal mimo, iż od odstawienia przez nią felernych kosmetyków minęło już sporo czasu. Źródło: [KLIK]
Pod postem tej blogerki również pojawiło się kilka złośliwych komentarzy:
Znalazł się jednak i taki, który przywrócił mi trochę wiary w ludzi.
Nie da się jednak ukryć, że i tak ginie on na tle tych wszystkich obrzydliwych hejtów.
Fantazje hejterów, czyli czego jeszcze się o sobie dowiedziałam?
Obrażanie mojej osoby w komentarzach, przestrzeganie przed odwiedzaniem prowadzonego przeze mnie bloga - na tym lista działań arbonnowców wcale się nie kończy. Aby zdyskredytować mnie w oczach innych, posunęli się jeszcze dalej i zaczęli wymyślać niestworzone historie. Oczywiście dowiedziałam się tego od Was, drodzy czytelnicy. Gdyby nie Wy, zapewne nadal żyłabym w błogiej nieświadomości i sądziła, że to wszystko, na co ich stać. A jednak nie.
Jakiś czas temu zaczęłam otrzymywać meile oraz wiadomości za pośrednictwem Messengera. Ze względu na to, że większość z Was prosiła o zachowanie anonimowości - nie zdecyduję się na ich udostępnienie. Za wszystkie wiadomości, przesłane screeny z zamkniętych grup, na których jedzie się po mnie bez umiaru, czy też filmy z wieczorków spa, na których obnażacie brak wiedzy konsultantów na temat tego co sprzedają - serdecznie dziękuję. Zastanawia mnie jednak to, dlaczego tylu z Was prosi o anonimowość i nie udostępnianie tych materiałów w Internecie. Czego się tak naprawdę boicie? Czy Arbonne Was w jakikolwiek zastrasza? Dajcie znać na meila lub na Messengera bo wiem, że tutaj większość z Was nie zechce się odezwać.
Wracając do tematu…
Wiem, że na spotkaniach grup porusza się kwestie mojego bloga oraz mojej osoby. I teraz pytanie do Was „drodzy” konsultanci. Nie jest wam (pisane celowo z małej litery) wstyd, że…:
- rozpowszechniacie fałszywe informacje o tym, że wytoczyliście mi sprawę za zniesławienie?
- wmawiacie swoim klientom, że wasz prawnik zamknie mojego bloga?
- kłamiecie, ze sprzedawałam kosmetyki Arbonne na Allegro i za to też grozi mi sprawa w sądzie?
- straszycie mnie prawnikiem, który tak naprawdę nie istnieje ?(a co myśleliście, że nie mam wtyków w tej branży i nie zlecę nikomu odszukania rzekomego prawnika zza oceanu, mając do dyspozycji jego imię i nazwisko, a który ponoć zaraz po publikacji wpisu wytoczył mi sprawę?).
Naprawdę wierzcie mi, zapewniacie mi taką rozrywkę, jak mało kto (i to w dodatku bezpłatną). A może to ja wytoczę Wam sprawę o zniesławienie i w myśl art. 212 § 3 k.k. zapłacicie mi odszkodowanie za poniesione straty moralne?
Żeby nie było, że ze mnie aż taka wredna zołza (chociaż i tak zapewne usłyszę to z ust arbonnowców), zostawiam was (przedstawiciele Arbonne) i Was (drodzy czytelnicy) z przyjemną dla ucha piosenką. Liczę na to, że u niektórych osób, przyhamuje ona dobitnie rozwiniętą nad wyraz fantazję.
Dla moich kochanych czytelników mam jeszcze jedną ważną sugestię:
„Nie bierzcie do siebie hejtu. To hejter jest słaby, a nie Wy. Nie rezygnujcie z tego co robicie, myślicie i mówicie,
tylko ze względu na hejterów” (SKARB, nr 06.2016, str. 33).
tylko ze względu na hejterów” (SKARB, nr 06.2016, str. 33).
Widzę hejterze, że jest ci smutno
Znienawidziłeś już całą ludzkość
Współczuję szczerze ci, bidulo
Przytulę cię, jakbym był twoja matulą
Wiem, że w życiu bywa ciężko
Ale cudzy sukces nie jest twoją klęską
Ciągle piszesz na innych kalumnie
Sfrustrowany hejter, to nie brzmi dumnie
Jesteś zły, emanujesz tym
Kiedyś zmądrzejesz i będzie ci wstyd
Przestań pokazywać swoją słabość
Odłóż niepotrzebne fochy na bok