Warsztaty bez warsztatów, kosmetyczne harpie i jesienna aura w połowie wakacji, czyli relacja z pierwszego pobytu na See Bloggers w Gdyni

Warsztaty bez warsztatów, kosmetyczne harpie i jesienna aura w połowie wakacji, czyli relacja z pierwszego pobytu na See Bloggers w Gdyni

W tym roku po raz pierwszy miałam okazję uczestniczyć w festiwalu dla twórców internetowych See Bloggers. O tym wydarzeniu wiedziałam już wprawdzie wcześniej, ale zapisy na edycję 2016 zwyczajnie przegapiłam. W tym roku starałam się jednak wszystkiego dopilnować i takim oto sposobem 1 czerwca dowiedziałam się, że pod koniec lipca wyruszam na podbój Gdyni.

See Bloggers to największy festiwal dla twórców internetowych w Polsce, który co roku odwiedza ponad 1000 osób. Podczas wydarzenia odbywają się warsztaty, prelekcje, panele dyskusyjne oraz spotkania z wystawcami. Festiwal z założenia zrzesza osoby aktywnie funkcjonujące w blogosferze i pozwala im na zdobycie przydatnej wiedzy, którą mogą wykorzystać w swojej dalszej pracy. Ułatwia im również nawiązanie kontaktów z innymi osobami oraz pomaga w wymianie doświadczeń. Tyle w teorii, a jak to wygląda w praktyce? 

Do Gdyni zawitałam już w piątek. Zależało mi na tym, aby zarejestrować się jeszcze tego samego dnia. Organizatorzy uprzedzali nas, że w tym roku będzie nas znacznie więcej niż w ubiegłym i przez kolejki możemy nie zdążyć na pierwsze sobotnie warsztaty. Z moim szczęściem wolałam nie ryzykować, dlatego też stawiłam się w Pomorskim Parku Naukowo-Technologicznym znacznie szybciej. 


Gdynia niestety nie przywitała mnie gościnnie. Z przytulnego i ciepłego Inowrocławia, w którym termometr przed wyjazdem wskazywał blisko 25 stopni, wyruszyłam w podróż w krótkich spodenkach, które na miejscu bardzo szybko przebrałam, aby nie wyglądać jak dziwoląg. W Gdyni natknęłam się bowiem na 15-stopniową temperaturę, straszną ulewę oraz ludzi w kurtkach i kaloszach. Takiego obrotu sytuacji się nie spodziewałam. Nasze miasta dzieli wprawdzie 230 kilometrów ale i tak założyłam, że na miejscu zastanę piękną pogodę. Spakowałam nawet bikini, ale o opalaniu mogłam sobie tylko pomarzyć :(


Festiwal rozpoczął się w sobotę o godzinie 9:45. Niestety nie miałam okazji uczestniczyć w oficjalnym otwarciu, ponieważ zdecydowałam się na wartowanie pod drzwiami sali, w której miały się odbyć warsztaty „O składnikach w kosmetykach” zorganizowane przez markę Oillan, producenta dermokosmetyków do pielęgnacji skóry niemowląt, dzieci oraz dorosłych. Na to spotkanie nie udało mi się zapisać podczas rejestracji, ale Kamila z bloga kamilaocieczek.blogspot.com, z którą znam się już od dłuższego czasu poradziła mi, abym zajęła miejsce w kolejce dla osób rezerwowych. Tak też właśnie zrobiłam. Stałam grzecznie pod drzwiami i „modliłam się” aby jedna z zapisanych osób nie dotarła. Moje prośby zostały wysłuchane i udało mi się dostać na wymarzone warsztaty. 

Spotkanie miało charakter typowo warsztatowy i trwało blisko 60 minut. Podczas spotkania poznałyśmy większość składników, jakie koncerny wykorzystują przy produkcji swoich kosmetyków. W związku z tym, że prowadzący umieścili je w buteleczkach, mogłyśmy sprawdzić ich konsystencję oraz zapach. Otrzymałyśmy również kartki z kilkoma substancjami, które miałyśmy przyporządkować do odpowiedniej grupy. Miałam zatem okazję wykazać się swoją wiedzą oraz jako lider, zaprezentować efekty naszej wspólnej pracy. Ten warsztat okazał się jednym z najlepszych, w jakim mogłam uczestniczyć podczas całego festiwalu.

Kolejne warsztaty pt. „Kobieta w Twoim mieście; Carrie Bradshaw i dziewczyny są wśród nas” prowadziła Odeta Moro. Niestety niczego wartościowego się z nich nie dowiedziałam. Prowadząca skupiła się na zwykłej reklamie trzech produktów marki ADAMED, w tym leku na obolałe nogi i wzdęcia. Mimo sympatii jaką darzę Odetę Moro wyszłam z sali po pół godziny, ponieważ nie mogłam już słuchać tego, co miała do powiedzenia.

Lekko zniesmaczona udałam się na warsztaty „Tajemnice #pewności efektu Gosh Copenhagen oraz kreowania wizerunku”, które z warsztatami nie miały nic wspólnego. Okazały się one zwykłym wywiadem z Mają Sablewską, z którego nie wyniosłam żadnej wiedzy merytorycznej.

Kolejny warsztat w którym uczestniczyłam zorganizowała marka Pharmaceris. Mimo, iż spotkanie nie miało charakteru typowych warsztatów a jedynie wykładu, to i tak bardzo wiele się z niego dowiedziałam. Prowadzące przekazały nam kilka cennych wskazówek dotyczących prawidłowej pielęgnacji skóry głowy. Przedstawiły również powody dla których je tracimy oraz sposoby przeciwdziałania temu zjawisku. Na koniec wylosowano 16 dziewczyn, które załapały się na bezpłatne badanie trychologiczne, za co organizatorom należy się wielki plus. Mimo, iż warsztat „O dzieleniu włosa na czworo - czyli wszystko co powinniście wiedzieć o skórze głowy, by mieć zdrowe włosy” zawierał lokowanie produktu (oczyszczającego peelingu trychologicznego), to i tak jestem zadowolona z tego, że mogłam w nim uczestniczyć.

O godzinie 14:00 udało mi się dostać na kolejne warsztaty pn. „Jak wejść w buty Twojego czytelnika i nawiązać z nim wartościowy dialog”, na które to nie byłam wcześniej zapisana. W kameralnym gronie poznałyśmy skuteczne narzędzia marketingowe i sprzedażowe, które z założenia mają pomóc blogerom w codziennej komunikacji z odbiorcami. Podczas warsztatów pracowałyśmy na kosmetykach marki AA, a naszym zadaniem było dopasowanie odpowiednich produktów do konkretnych osób, tzw. „kosmetycznych person”. Wymagało to od nas wykazania się nie tylko wiedzą kosmetyczną, ale przede wszystkim sporą kreatywnością.

Sobotę na See Bloggers zamykał warsztat z marką Chiodo Pro, podczas którego wykonywałyśmy wakacyjne zdobienia na wzornikach. Mimo, iż nosił on nazwę „Pyłki świecące w ciemności. Water Aqua”, wspomnianych w tytule pyłków nie zobaczyłyśmy z dziewczynami na oczy. Trochę nad tym ubolewam, ponieważ byłam bardzo ciekawa tej nowości i tylko przez wzgląd na nią zapisałam się na te warsztaty. 

Niedzielny poranek spędziłam natomiast na warsztacie z marką Gosh, prowadzonym przez Annę Muchę - eksperta International Make-up Master. Tym razem spotkanie nie miało charakteru wykładu, ale typowych warsztatów w niewielkim gronie. Prowadząca prowadziła z nami dialog i jednocześnie wykonywała makijaż na jednej z blogerek. Całość została świetnie przeprowadzona, dlatego warsztaty „Charakter bloga vs autoprezentacja w makijażu - jak zachować spójność przekazu” uważam za bardzo udane.


Po kolejnych warsztatach - tym razem z marką Lumene, spodziewałam się znacznie więcej, niż w praktyce otrzymałam. Podczas spotkania blokierki miały poznać pierwszą w Polsce linię makijażu hybrydowego. Zamiast tego wysłuchałyśmy wywiadu z ambasadorką marki - Anną Zając oraz ekspertem Lumene - Anną Wiśniewską, które o tej nowości wspomniały nam niestety niewiele. Mam jednak ogromny szacunek do prowadzących, które nie bały przyznać się do tego, że mimo stosowania w swoich produktach naturalnych składników, bazują także na tych pochodzenia syntetycznego. I co, można? Można :)

Niespodzianką był dla mnie także kolejny warsztat (a raczej wykład) pn. „Odkrywamy kobiece atuty”, prowadzony przez lek. med. Daniela Maliszewskiego, specjalistę z Kliniki Chirurgii Onkologicznej Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku. Dowiedziałam się z niego bardzo wiele o profilaktyce raka piersi. Prowadzący puścił także w obieg sztuczne implanty, dzięki czemu dowiedziałam się jak one wyglądają i ile ważą, a przez to jeszcze bardziej doceniłam swoje naturalne „okazy” :) Silikonowe „piękno” - no way!

Kolejny warsztat (warsztat to po raz kolejny słowo nad wyraz) „Jak złamać taboo i na tym skorzystać” był powieleniem tego, czego dowiedziałyśmy się dnia poprzedniego na spotkaniu z AA (i nie mam tu wcale na myśli Anonimowych Alkoholików :)). Pojawiło się wprawdzie kilka nowych treści, ale i tak nie wniosły one niczego cennego do mojego życia. Z sali wyszłam zażenowana, gdyż po moim pytaniu odnośnie sufraktantów anionowych zawartych w produktach do higieny intymnej marki AA usłyszałam odpowiedź, że zachowanie marki w tej kwestii jest związane z oczekiwaniami klientów, którzy nie preferują preparatów nie wytwarzających piany. No tak, bo klient bardziej nad zdrowie ceni sobie pianę. Absurd!



Podsumowanie 

Uczestnictwo w festiwalu See Bloggers uważam za jak najbardziej udane mimo, iż zauważyłam kilka niedociągnięć ze strony organizatorów. Największe obiekcje mam do zajęć odbywających się w sobotę i które nie do końca trzymały się wyznaczonych ram czasowych. Zamiast w pełni korzystać z uroków festiwalu, zwiedzać stoiska, nawiązywać współpracę z markami i poznawać nowych ludzi, kwitnęłyśmy pod salami w oczekiwaniu na odhaczenie nas na liście. Wyglądało to tak, że wychodziłyśmy z jednego warsztatu i już ustawiałyśmy się w kolejce na drugi. Na nic nie było czasu, a gdyby nie śniadanie, które pochłonęłam przed stawieniem się na miejsce, zapewne padłabym z głodu, gdyż kolejny posiłek udało mi się skonsumować dopiero przed godziną 20:00. Tę sprawę pozostawiam organizatorom do przemyślenia i liczę na to, że w przyszłym roku nie będzie już takich sytuacji i warsztaty w tej samej sali nie będą kończyły się i rozpoczynały o tej samej godzinie. I najważniejsze - nie nazywajcie wykładów lub wywiadów warsztatami, bo to bardzo mylące. Gdybym wiedziała, że warsztaty na które się zapisałam nie są stricte warsztatami i opierają się w głównej mierze na paplaninie o produktach danej marki, to zwolniłabym miejsce innej osobie, a sama skorzystałabym z czegoś innego - być może bardziej dla mnie wartościowego.

Doczepię się też do niektórych blogerów którzy swoim zachowaniem sprawili, że w końcu dotarło do mnie to, dlaczego w tak wielu kręgach bywamy postrzegani jako pazerni i łasi na darmoszki żebracy. Sytuację najlepiej opisuje wykład z AA, na którym organizatorzy pozostawili nam prezenty na krzesłach, które zajmowaliśmy. Prawie połowa sali wzięła upominki i wyszła z warsztatów, co dla mnie było mega niestosowne i pokazywało brak szacunku dla prowadzących. Inne osoby z kolei przesiadały się z miejsca na miejsce i zgarniały kilka paczek. Podobnie było na warsztatach dnia poprzedniego, po zakończeniu których poproszono nas o zabranie ze stolików kosmetyków, które najbardziej nam odpowiadają. Większość dziewczyn przeglądała je i dobierała pod względem swoich preferencji oraz cery. Niestety uczciwi blogerzy z mojego stolika nie mieli w czym wybierać, gdyż jedna z dziewczyn (nie wstydzę się nazwać ją harpią), zgarniała do toreb wszystko jak leci, po czym rzuciła do nas komentarzem, że potrzebuje tego do zorganizowania konkursu. Reszta blogerek ze swoich stołów wzięła tylko to co uznała, że faktycznie wykorzysta, pozostawiając na nich większość produktów. Nasz stolik pozostał praktycznie pusty. Zostało na nim jedynie kilka podkładów, które kolorystycznie nie podpasowały dziewczynom, a harpia nie miała już miejsca w torbach na to, żeby je upchnąć. 

Zdaję sobie sprawę z tego, że większość z nas już na sam dźwięk słowa „za darmo” dostaje małpiego rozumu, ale na litość boską - zachowajmy zdrowy rozsądek i granice przyzwoitości. I nie zadawajmy wystawcom pytania o treści: „czy można rozebrać stoisko?”. Wiem, że zapewne patrzycie na to co napisałam z lekkim niedowierzaniem, ale tak niestety się stało. Podobno dziewczyny zwinęły wszystko łącznie z dekoracjami. Dla mnie to ewidentny szczyt buractwa i braku jakiejkolwiek kultury.


Pomimo tych nieprzyjemnych incydentów i lekkich niedociągnięć jestem zadowolona z udziału w tegorocznej edycji See Bloggers. Dzięki temu poznałam masę inspirujących ludzi i jeszcze bardziej nakręciłam się do działania. Co więcej - usłyszałam od kilku blogerów, że znają mojego bloga i są zdania, że to co robię ma sens, więc było mi naprawdę miło. Najlepsze jest jednak to, że rozmawiając z nowo poznanymi osobami każdy patrzył się na identyfikator który miałam na szyi a potem stwierdzał, że bez niego nie wiedziałby kim jestem i jakiego bloga prowadzę. Odbieram to oczywiście na plus ponieważ nie lubię pokazywać się w internetach i obnażać swojego życia prywatnego, jak robią to zazwyczaj inni blogerzy. Zamiast tego wolę się skupić na tym, co mam faktycznie do przekazania, czyli treści :)

PS. Jeśli jesteście ciekawi, jak wyglądały prelekcje na Sali głównej,
 to tutaj możecie obejrzeć zlepek kilku z nich: [KLIK]
Jak uporałam się z koszmarnym bólem pleców? O magicznych właściwościach indyjskiego balsamu Patanjali słów kilka [zielonysklep.com]

Jak uporałam się z koszmarnym bólem pleców? O magicznych właściwościach indyjskiego balsamu Patanjali słów kilka [zielonysklep.com]

Od pewnego czasu zmagam się z bólem mięśni, a szczególnie pleców. Nie jest to związane z żadną chorobą ale z sytuacją, do której sama doprowadziłam. Spędzanie pół dnia przed ekranem komputera i tzw. wymuszona pozycja ciała, odbiły się niestety na moim samopoczuciu. Niby każdy zdaje sobie sprawę z tego, że garbić się nie powinniśmy, ale pracując lub wykonując szereg rozmaitych obowiązków, kompletnie o tym zapominamy. 

Kiedy zdrowie szwankuje większość z nas od razu sięga do domowej apteczki. Nie da się ukryć, ale my Polacy lubimy łykać tabletki bez konsultacji z lekarzem i naiwnie wierzymy w to, co producenci leków dostępnych bez recepty przekazują nam za pośrednictwem wszechobecnych mediów. Pod tym względem bijemy na głowę wszystkie państwa Europy. 

Jeśli o mnie chodzi to leki przeciwbólowe zażywam jedynie w ostateczności. Właściwie, to gdyby nie potworny ból ósemki, jaki towarzyszył mi do niedawna, w ogóle bym ich nie łykała. Nauczyłam się, że łagodniejsze przypadłości da się bowiem zwalczyć bez pomocy przeciwbólowych medykamentów. Najczęściej pomaga mi wyjście na świeże powietrze lub sen. Stosuję również maści i balsamy skomponowane na bazie naturalnych składników. Jeden z nich - indyjski balsam na ból głowy i przeziębienie Patanjali przedstawię Wam w dzisiejszym wpisie. 


Krótko o marce 

Marka kometyków PATANJALI została założona przez słynnego jogina Babę Ramadeva. Propaguje on na całym świecie styl życia zgodny z zasadami ajurwedy. Prowadzi także sesje jogi na całym świecie. Jest częstym gościem w licznych programach telewizyjnych, których mówi o zdrowiu i naturalnej pielęgnacji ciała. 

Głównym celem marki kosmetyków Patanjali jest naturalna pielęgnacja i troska o ciało. Każdy produkt Patanjali oparty jest na ajurwedyjskiej recepturze. Kosmetyki są stworzone na bazie naturalnych, roślinnych składników, pochodzących z własnych upraw, dlatego odznaczają się ogromną skutecznością działania. 

Produkty marki Patanjali są wytwarzane z wielką dbałością o środowisko. Marka szczególnie dba o cały proces wytwarzania kosmetyków. Dzięki temu produkty, które trafiają do klienta, są zawsze wysokiej jakości.” Źródło: [KLIK]

Patanjali funkcjonuje na rynku od 2006 roku i obecnie jest najszybciej rozwijającą się marką w Indiach. W ubiegłym roku firma postanowiła, że zacznie wytwarzać także ubrania i to nie tylko te tradycyjne, ale i nowoczesne np. jeansy. 


Balsam na ból głowy i przeziębienie Patanjali otrzymałam za pośrednictwem sklepu internetowego - zielonysklep.com. Produkt przywędrował do mnie w niewielkich rozmiarach kartoniku, którego na zdjęciach niestety nie zobaczycie, gdyż został on przez przypadek wyrzucony do kosza, zanim został sfotografowany. Jeśli jednak interesuje Was to, jak dokładnie się ono prezentuje, to odsyłam Was do strony sklepu, gdzie będziecie mogli dokładnie je sobie obejrzeć. 


Sam balsam natomiast został umieszczony w niewielkim plastikowym pojemniczku o pojemności 25 gram, zakręcanym pomarańczową nakrętką. Opakowanie opatrzono dwujęzyczną etykietą, co ułatwia jej rozczytanie. 

Balsam posiada lekko tłustą i bezbarwną konsystencję, która przyjemnie się rozprowadza i tworzy na skórze dość nietypowy film. Zdecydowałam się użyć słowa „nietypowy”, ponieważ jak do tej pory nie spotkałam się jeszcze z takim efektem. Produkt po rozsmarowaniu sprawia, że skóra zachowuje się tak, jak by została potraktowana kremem z wysoką zawartością silikonów. Nie jest ona przy jednak tym ani tłusta, ani lepka. Jeśli zatem posmarujecie balsamem np. plecy, to będziecie mieli pewność, że nie wytrze się on w Waszą koszulkę. 


Balsam od Patanjali wyróżnia również intensywny zapach. Moim zdaniem jest on najmocniejszy ze wszystkich tego typu produktów, jakie zdarzało mi się stosować do tej pory (np. Vicks VapoRub lub Rub-arom). Zapach jest dość silny ale nie na tyle, by powodować jakikolwiek dyskomfort. Mimo wszystko potrafi zakręcić w nosku. Traktuję to jednak jako zaletę, ponieważ dzięki temu błyskawicznie udrażnia drogi oddechowe. 


Kiedy i jak stosować balsam Patanjali? 

Balsam możemy stosować w przypadku przeziębienia, bólu głowy, a nawet bólu stawów. W przypadku przeziębienia należy nacierać nim klatkę piersiową 2 - 3 razy dziennie. W tym okresie chory powinien nosić lekkie ubrania, które ułatwiają rozprzestrzenianie się składników lotnych i wpływają na działanie inhalacji. 

Ja najczęściej wykorzystuję go jednak do nacierania pleców. Balsam w mgnieniu oka rozgrzewa skórę i uśmierza ból. Dobrze sprawdza się w połączeniu z matą do akumpresury. Jeśli nie wiecie, jak ona wygląda, to odsyłam Was tutaj: [KLIK] Po nasmarowaniu placów i ułożeniu się na wypustkach od razu czuję ulgę i zapominam o nieprzyjemnym bólu mięśni. 


Balsam dobrze rozprawia się też z bólami głowy. Nie wiem, jak sprawdzi się przy ciężkich migrenach, ale przy moich lekkich bólach naprawdę pomaga. Wystarczy, że położę się, zbliżę pojemnik do nosa i wykonam kilka mocniejszych wdechów. Po kilku minutach ból ustępuje. Jeśli jest on jednak mocniejszy i inhalacja nie pomaga, wówczas aplikuję balsam na skronie i wykonuję delikatny masaż techniką rozcierania kolistego. Wdychanie leczniczych oparów przynosi ukojenie również w przypadku nieżytu nosa, jak i kaszlu. 

Produkt możemy wykorzystać także jako środek kojący dla bolących stóp. Po ciężkim dniu wystarczy, że weźmiemy prysznic lub kąpiel, a przed położeniem się spać wmasujemy w nie balsam Patanjali i nałożymy bawełniane skarpetki. Taki zabieg sprawi, że rano będą one nie tylko lekkie i zrelaksowane ale także miękkie. 


Ostatni sposób sprowadza się do wykorzystania balsamu jako środka odstraszającego komary. Owady te nie znoszą intensywnego zapachu, dlatego tez posmarowanie się nim ochroni nas przed ukąszeniami. Produkt możemy stosować także jako środek łagodzący po ugryzieniach. 

Skład balsamu 

Jak już wcześniej wspomniałam, balsam został wyprodukowany na bazie naturalnych komponentów, więc jest całkowicie bezpieczny i nie powoduje uczuleń (oczywiście pod warunkiem, że nie jesteście uczuleni na któryś ze składników w nim zawartych). 

W jego środku odnajdziemy następujące substancje: 

  • Gaultheria Fragrantissima (krzew himalajski) - uśmierza ból mięśni i stawów, działa łagodząco, przeciwbólowo, przeciwreumatyczne, przeciwartretycznie, antyseptyczne oraz aromatyczne. 
  • Mentha Piperita (mięta pieprzowa) - wykazuje lekkie działanie miejscowo znieczulające, przeciwświądowe i kojące. Ponadto posiada właściwości przeciwbakteryjne i odkażające oraz stymuluje naturalny proces regeneracyjny błon śluzowych. 
  • Eucalyptus Globulus (eukaliptus gałkowy) - działa pobudzająco na wydzielanie śluzu w górnych drogach oddechowych, pobudzając odkrztuszanie. 

Jak widzicie, skład balsamu Patanjali jest bardzo krótki ale jednocześnie treściwy
i to właśnie sprawia, że cały produkt odbieram jak najbardziej na plus. 


A jak Wy sobie radzicie z bólem? 

Sięgacie po tabletki, czy preferujecie naturalne i bezpieczniejsze sposoby?
Jak się sprawuje sypki peeling ze słoiczka? Recenzja ryżowego peelingu w proszku Ritual Care marki Sensilis

Jak się sprawuje sypki peeling ze słoiczka? Recenzja ryżowego peelingu w proszku Ritual Care marki Sensilis

Chyba każdy z nas zdaje sobie sprawę z tego, że odpowiednia pielęgnacja skóry nie sprowadza się jedynie do jej tonizowania i natłuszczania. Ważne jest również złuszczanie martwego naskórka. Do tego celu najlepiej nadają się oczywiście peelingi, które nie tylko oczyszczają i wygładzają skórę, a także odblokowują pory i zwiększają przyswajanie kosmetyków. Można również skorzystać z wielu gabinetowych zabiegów, ale nic nie daje takiej frajdy jak pielęgnacja w domowym zaciszu. 

Na rynku produktów kosmetycznych spotkamy przeróżne peelingi, w tym enzymatyczne (polecane dla wszystkich typów skóry) oraz drobno- i gruboziarniste. Bardzo chętnie sięgam po każdy z nich, choć tak naprawdę tych ostatnich powinnam raczej unikać. Niestety nie potrafię sobie odmówić efektu, jaki towarzyszy mi podczas aplikacji peelingu ziarnistego. Po prostu lubię, kiedy wyczuwam pod palcami drobinki tego kosmetyku. 

Aktualnie posiadam w swoim domu kilka ulubionych peelingów, po które sięgam zawsze wtedy, kiedy moja skóra domaga się ekspresowego odświeżenia. Do tego grona dołączył niedawno jeszcze jeden produkt - ryżowy peeling w proszku Ritual Care hiszpańskiej marki Sensilis



Zanim zapoznam Was z odczuciami, jakie towarzyszą mi po miesięcznej kuracji z tym produktem, zachęcam Was do przeczytania krótkiej informacji od jego producenta: 

Ekskluzywny i innowacyjny kosmetyk o właściwościach złuszczających. Zapewnia dogłębne oczyszczenie skóry oraz reguluje poziom złuszczenia. Oczyszcza skórę i usuwa zanieczyszczenia, toksyny oraz martwe komórki, dzięki cząstkom ryżu, kakao i ekstraktowi z liści herbaty reguluje mikrocyrkulację skóry. Po zabiegu skóra jest oczyszczona, odnowiona i pełna blasku. [KLIK]

Ryżowy peeling od Sensillis należy do kosmetyków dość nietypowych. Od swoich pospolitych kolegów odróżnia go bowiem nie tylko sama konsystencja, ale i opakowanie. Całość została umieszczona w słoiczku wykonanym z grubego szkła, które kamyka się za pomocą dużego metalowego korka. Dzięki temu, że jest ona przezroczysta, zawsze widzimy ile produktu nam jeszcze pozostało i kiedy powinniśmy pomyśleć o zakupie następnego. 



Opakowanie peelingu zostało wyposażone w niewielki otworek, który pozwala na odmierzenie odpowiedniej ilości produktu oraz zapobiega jego rozsypywaniu. Jeśli chodzi o design opakowania to nie wiem jak Wam, ale mnie od razu skojarzył się z ekskluzywnymi perfumami. Zresztą nie tylko mnie. Już kila osób dopytywało mnie, co to za produkt i patrzyły na mnie z niedowierzaniem kiedy wyjaśniałam im, że to po prostu peeling :) 



Kosmetyk posiada delikatną i lekko mydlaną nutę zapachową, która jest praktycznie niewyczuwalna. Zawiera w sobie także sproszkowane drobinki o różnym odcieniu oraz wielkości. Te w kolorze złamanej bieli zostały pozyskane z ryżu, natomiast te ciemniejsze z kokosa. Drobinki peelingu sa pochodzenia naturalnego, dlatego też stosując produkt mamy 100% pewność, że nie zawiera on w sobie plastikowych mikrodrobinek polietylenowych szkodzących naszemu środowisku. 

Peeling możemy stosować na kilka różnych sposobów. Wszystko zależy od tego, jaki stopień ścierania chcielibyśmy osiągnąć i jakie potrzeby odczuwa nasza skóra. Delikatniejszy efekt uzyskamy łącząc drobinki kosmetyku z kremem, balsamem lub mleczkiem do demakijażu. Mocniejsze ścieranie zapewni nam połączenie peelingu z wodą, tonikiem lub płynem micelarnym. Aby zmieszać drobinki peelingu z innym kosmetykiem, wystarczy jedynie odsypać na zagłębienie dłoni potrzebną ilość proszku i dopełnić go drugim produktem. 


Ryżowy peeling bardzo dobrze łączy się ze wszystkimi kosmetykami. Ja najczęściej zestawiam go z płynem do demakijażu oraz olejkiem do pielęgnacji skórek i paznokci. Kosmetyk łatwo rozprowadza się na skórze i usuwa z niej martwy naskórek, czyniąc cerę odświeżona i zrelaksowaną. Efekty widać już po pierwszym użyciu. Skóra staje się gładka, rozświetlona i gotowa na dalsze etapy pielęgnacji. Regularne stosowanie peelingu przyczynia się też do likwidacji niedoskonałości skórnych i sprawia, że zmarszczki stają się mniej widoczne. 

Mimo właściwości ścierających, kosmetyk nie podrażnia skóry i nie powoduje jej przesuszenia oraz ściągnięcia. Kuleczki nie są bowiem ostre i nie zdzierają skóry, a jedynie delikatnie ją złuszczają. Po peeling od Sensilis mogą zatem ze spokojem sięgać osoby o każdym typie cery. Można go nawet stosować dwa razy w tygodniu. Z tego faktu z pewnością ucieszą się posiadacze cery tłustej. Ja sięgam po niego jednak tylko raz na tydzień, gdyż taka częstotliwość całkowicie mi wystarcza. 



Oprócz wszystkich plusów jakie wyżej wymieniłam, peeling posiada jeszcze jedną istotną zaletę. Mimo swojej niewielkiej pojemności (30 ml -19g), jest szalenie wydajny i starcza na bardzo długo. Widać to zresztą po wielkości zużycia. Peeling stosowałam z 5 - 6 razy, a jego pojemność praktycznie nie uległa zmianie. Kosmetyk posiada także długą datę ważności co sprawia, że nie popsuje się zbyt szybko i z pewnością zużyjemy go do samego końca. 

Skład ryżowego peelingu w proszku Sensilis Ritual Care 

Kosmetyk posiada krótki skład, co w tym przypadku jest jego ogromnym atutem. Peeling zawiera w sobie: 

  • Oryza sativa (Rice) Germ Powder (puder ryżowy z kiełków ryżu) - łagodzi stany zapalne, zmiękcza skórę, matuje ją i ujednolica jej koloryt. 
  • Hydrogenated Palm Oil (uwodorniony olej palmowy) - substancja pełniaca rolę regulatora lepkości oraz środka nawilżającego. Dobrze natłuszcza i odżywia skórę oraz chroni ją przed czynnikami atmosferycznymi. 
  • Sodium Cocoyl Glycinate (kokoglicynian sodu) -substancja myjąca oraz detergent pochodzenia naturalnego, łagodny dla skóry oraz oczu. Dobrze myje i oczyszcza skórę z zanieczyszczeń. 
  • Cocos nucifera (Coconut) Shell Powder (puder ze zmielonych łupin orzecha koksowego) - naturalna substancja peelingująca otrzymana w wyniku sproszkowania łupin kokosa. 
  • Salicylic Acid (kwas salicylowy) - wykazuje właściwości złuszczające, odblokowuje pory i oczyszcza skórę z zaskórników. Posiada zdolność przenikania w głąb skóry, przez co leczy trądzik i zapobiega tworzeniu się wyprysków. Ponadto działa także przeciwzapalnie i zabezpiecza kosmetyk przed rozwojem drobnoustrojów. Kwasu salicylowego powinny unikać osoby z rozszerzonymi naczyniami krwionośnymi oraz kobiety w ciąży i karmiące piersią. Stosując produkty z wysokim stężeniem tej substancji powinniśmy unikać również słońca. 
  • Melaleuca alternifolia (Tea Tree) Leaf Powder (olejek z drzewa herbacianego) - składnik o działaniu antybakteryjnym, bakteriobójczym, grzybobójczym i wirusobójczym.Przyśpiesza gojenie i reguluje wytwarzanie sebum. 


Co sądzicie o peelingu od Sensilis? Spotkaliście się już z nim?
Dajcie znać w komentarzach :)
Olejki eteryczne w kosmetyce i medycynie niekonwencjonalnej - czy naprawdę czynią cuda? Recenzja poradnika "Ajurweda i aromaterapia"  [zielonysklep.com].

Olejki eteryczne w kosmetyce i medycynie niekonwencjonalnej - czy naprawdę czynią cuda? Recenzja poradnika "Ajurweda i aromaterapia" [zielonysklep.com].

Do moli książkowych wprawdzie nie należę, ale od czasu do czasu chętnie sięgnę po ciekawą pozycję. W mojej domowej biblioteczce nie znajdziecie jednak romansideł i innego rodzaju powieści. Zamiast tego spotkacie masę fachowej literatury z zakresu kosmetyki oraz różnego rodzaju poradniki podpowiadające, co należy uczynić, aby jak najdłużej trwać w zdrowiu i przede wszystkim z dobrym samopoczuciem. 

Dziś zapoznam was z pozycją, która stanowi idealne połączenia kosmetologii oraz medycyny. „Ajurweda i aromaterapia” autorstwa państwa Miller - to o niej mowa, trafiła do mojego domu pod koniec ubiegłego miesiąca, albo nawet wcześniej. Niestety nie pamiętam dokładnie - czas w moim przypadku zdaje się biec dwa razy szybciej niż powinien. 


Publikacja stanowi unikalny ilustrowany podręcznik ajurwedy i aromaterapii, zawierający szczegółowy opis właściwości ponad 100 olejków eterycznych. Książka jest owocem dwudziestopięcioletniego doświadczenia autorów w stosowaniu aromaterapii i ajurwedy w celach leczniczych. Przedstawia w jasny i praktyczny sposób obie te dziedziny. Uczy, jak rozpoznać swój typ metaboliczny i jak stosować właściwe olejki eteryczne, by go zrównoważyć. Czytelnik znajdzie tu kwestionariusz służący do samodzielnej diagnozy i określenia swojego typu metabolicznego, opis olejków eterycznych oraz ich zastosowania oraz receptury na powszechne dolegliwości.” Źródło: [KLIK]

Poradnik został wydany na dobrej jakości papierze i otulony miękką okładką, utrzymaną w stonowanej kolorystyce. Książka liczy sobie 344 strony i do najcieńszych z pewnością nie należy. Posiada też niestandardowe wymiary - jest troszkę większa od zeszytu o formacie A5. 

Poradnik „Ajurweda i aromaterapia” został podzielony na cztery główne rozdziały: 

  • Ajurweda nauką o życiu 
  • Aromaterapia i olejki eteryczne 
  • Zastosowanie olejków ajurwedyjskich 
  • Charakterystyka olejków 


Najobszerniejszy z nich to ten ostatni, który zawiera w sobie charakterystykę aż 109 olejków. Zostały one ułożone alfabetycznie, przez co łatwo będzie nam odnaleźć akurat ten, którego w danej chwili potrzebujemy. Tutaj znajdziemy także szczegółowy opis roślin z jakich pozyskuje się olejki eteryczne oraz informacje, w jaki sposób oddziałują one na ludzki organizm. Więcej o tym rozdziale przeczytacie troszkę niżej. 

Poradnik zawiera w sobie bardzo dużo treści, kosztem fotografii. Dla mnie jest to oczywiście rozwiązanie idealne. Wiecie zresztą doskonale, że nie przepadam za pozycjami opatrzonymi masą kolorowych i niepotrzebnych nikomu zdjęć. W książce „Ajurweda i aromaterapia” znajdziemy fotografie w czarno - białym kolorze, odwołujące się do danego tekstu. Nie brak w niej również przejrzystych tabel ułatwiających odszukanie i zapamiętanie najistotniejszych informacji. 


Ajurweda nauką o życiu 

W tym rozdziale znajdziemy masę ciekawostek dotyczących ajurwedy. Autorzy poradnika przybliżają czytelnikowi definicję samego pojęcia jak i historię, która jest z nim związana. Podpowiadają również, w jaki sposób wykorzystać ją do odzyskania zdrowia oraz przywrócenia wewnętrznej równowagi. 

Ajurweda to najstarszy na świecie udokumentowany system leczniczy. Stosowany od 5000 lat przez tysiące lekarzy na milionach pacjentów, jest sprawdzoną metodą zapobiegania chorobom i leczenia ich. Celem ajurwedy jest osiągniecie zdrowia poprzez dążenie do stanu równowagi i harmonii, nie zaś przez zwalczanie chorób. Profilaktyka ma pierwszeństwo przed stosowaniem leków.” [fragment książki]


Podczas czytania pierwszego rozdziału szczególną uwagę zwróciłam na teorię pięciu elementów która mówi, że wszystko składa się z kilku podstawowych komponentów: ziemi, wody, ognia, powietrza oraz eteru i to właśnie dzięki nim jesteśmy w stanie osiągnąć wewnętrzną równowagę organizmu. One z kolei łączą się ze sobą w pary i tworzą trzy dynamiczne siły nazywane doszami. Na ich podstawie specjaliści są w stanie dobrać najbardziej efektywny sposób leczenia dla danego pacjenta. 

Poniżej zamieściłam Wam skróconą charakterystykę wszystkich trzech dosz. Ominęłam zagadnienia medyczne, skupiając się na kwestiach kosmetycznych. Po przeanalizowaniu wszystkich typów dajcie znać w komentarzach, do jakiego najbardziej pasujecie :) 

Typ pitta 

  • Nadwrażliwa, delikatna, tłusta skóra o miedzianym lub żółtawym zabarwieniu, łatwo ulegająca poparzeniom 
  • Obecność piegów, pieprzyków lub zmian trądzikowych 
  • Delikatne włosy w kolorze blond lub rude z tendencją do wczesnego siwienia, przerzedzania, a nawet łysienia 

Typ wata 

  • Przesuszona, szorstka, chłodna w dotyku skóra, ciemniejsza niż u pozostałych osób w rodzinie i łatwo opalająca się 
  • Włosy w ciemnych odcieniach, kręcone i suche 
  • Obecność długich i łamliwych paznokci 

Typ kapha 

  • Skóra gruba, tłusta, blada, opalająca się równomiernie i jaśniejsza niż u pozostałych osób w rodzinie 
  • Włosy gęste i falujące, ze skłonnością do przetłuszczania 
  • Gęste brwi oraz rzęsy 

Jestem ciekawa ilu z Was idealnie wstrzeli się w dany typ. Ja niestety zaliczam się do mieszańców, gdyż łączę w sobie zarówno cechy pitta, jak i watta :) 


Aromaterapia i olejki eteryczne 

Wstęp do tego rozdziału stanowi treściwy opis historii aromaterapii począwszy od czasów starożytnych, aż do współczesności. Znajdziemy tutaj nie tylko masę istotnych informacji ale i ciekawostek. Jedna z nich mówi chociażby o naturalnym sposobie antykoncepcji, jakim posługiwały się Egipcjanki. Kobiety łączyły ze sobą akację, kolokwinę, daktyle i miód, po czym umieszczały skomponowaną mieszaninę w narządach rodnych. Pod wpływem naturalnych bakterii i zachodzącego procesu fermentacji, dochodziło do wytworzenia kwasu mlekowego, który działał plemnikobójczo i zabezpieczał je przed niechcianą ciążą. 

Autorzy poradnika „Ajurweda i aromaterapia” piszą także o perfumach, jakie mieli zwyczaj wytwarzać egipscy kapłani. Stworzyli oni również prototyp dezodorantu. W zależności od okazji i pory dnia posługiwali się różnorodnymi zapachami. Substancje zapachowe wykorzystywano również podczas balsamowania ciał. Odkryto bowiem, że znakomicie konserwują zwłoki. 

Mieszkańcy Indii mogą się natomiast poszczycić wynalazkiem w postaci olejku różanego. Oczywiście odkryto go całkiem przypadkowo. Z okazji ślubu córki pewien radża wypełnił fosę wokół zamku olbrzymią ilością płatków róż. Po pewnym czasie zauważono, że na wodzie unosiła się warstwa esencji różanej, która pachniała i smakowała jak te kwiaty. Od tego momentu rozpoczęto masową produkcję olejku. 

Obecnie do wyprodukowania blisko pół kilograma cieczy metodą destylacji zużywa się aż 900 kilogramów płatków róż. Ze względu na tak wysokie koszta produkcji, za dobrej jakości olejek o pojemności 30 ml musimy zapłacić około 400 dolarów. To bardzo spora suma zważywszy, że za olejek pomarańczowy o tej samej pojemności zapłacimy jedynie 3 dolary. 


Z tego rozdziału dowiemy się także, czym są olejki eteryczne oraz za pomocą jakich metod zostają pozyskane najczęściej. Znajdziemy tu również wzmiankę o tym, w jaki sposób powinno się je prawidłowo przechowywać. To bardzo cenna informacja szczególnie dla tych osób, które posługują się nimi na co dzień. 

Olejki powinny być przechowywane w szczelnie zamkniętych buteleczkach, wykonanych z ciemnego szkła. Należy zatem uważać na te sprzedawane w przeźroczystych opakowaniach. Najczęściej nie są to olejki eteryczne, a jedynie sztucznie aromatyzowane kompozycje chemiczne wyprodukowane w laboratoriach. Równie ważna jest sama cena produktu. Jeśli jest ona nieadekwatna do ogólnie przyjętej wartości produktu możemy mieć pewność, że został on rozcieńczony roślinnym olejem. Pamiętajcie również, że nie istnieją olejki o zapachu gumy do żucia, arbuza czy piña colady. Jeśli na taki natraficie to wiedźcie, że to syntetyczny produkt. 

Zastosowanie olejków ajurwedyjskich 

Dzięki informacjom zawartym w przedostatnim rozdziale dowiemy się, jak funkcjonuje nasza skóra i jak dobrać właściwe substancje w celu poprawy jej kondycji. Autorzy podają gotowy zestaw olejków, które mają nam pomóc przy konkretnej dolegliwości. Poniżej zamieściłam Wam kilka przykładów: 

  • Cellulit: olejek eteryczny z pomarańczy, olejek z brzozy, cyprysu, jałowca, cytryny i rozmarynu 
  • Cysty: bergamotka, szałwia muszkatołowa, kadzidło, geranium
  • Popękane naczynka: olejek z rumianku pospolitego, róży, neroli, lawendy, nasiona pietruszki i drzewa różnego 
  • Wypadające włosy: olejki eteryczne z brzozy, brahmi, rumianku, kolendry, mięty pieprzowej, róży i drzewa różanego 
  • Przetłuszczające się włosy: cedr, lawenda, cytryna, szałwia, melisa, cyprys 
  • Rozdwojone końcówki: drzewo różane, drewno sandałowe i wetyweria

W tym rozdziale znajdziemy również informacje o tym, w jaki sposób wykonać maści na bazie olejków eterycznych. Nie jest to wcale tak trudna i skomplikowana czynność, jak może się wydawać. Wystarczy połączyć kilka kropel olejku z olejem roślinnym i woskiem pszczelim. Czynność tą wykonujemy w niewielkim rondelku lub garnku, najlepiej ze stali nierdzewnej. Wykonana w ten sposób maść szybko nabierze właściwości leczniczych. 


Autorzy poradnika pokazują nam również, w jaki sposób wykorzystać olejki eteryczne nie tylko do celów kosmetycznych i leczniczych, ale również w kuchni. Podpowiadają również jak za pomocą prostych przepisów stworzyć zmysłowe afrodyzjaki i jak wzmocnić działanie olejków za pomocą szlachetnych kamieni

Charakterystyka olejków 

Ostatni rozdział poradnika zawiera opis aż 109 olejków. Autorzy zadbali o to, aby każdy z nich zawierał szczegółowy opis tego, z jakiej rośliny został pozyskany, do jakiej rodziny przynależy, jaki ma smak i aromat oraz w jaki sposób wpływa na ludzki organizm. Ponadto podają oni nazwy pod jakimi najczęściej występują oraz wskazania i przeciwwskazania do zastosowania konkretnego olejku. Tutaj znajdziemy również szczegółowe opisy nie tylko roślin które znamy i z którymi spotykamy się bardzo często ale również i takie, o których zapewne nigdy nie słyszeliśmy. 

Opinia końcowa 

Poradnik „Ajurweda i aromaterapia” to prawdziwa skarbnica wiedzy o olejkach eterycznych, za pomocą których w prosty i szybki sposób możemy uporać się z meczącymi dolegliwościami jak i wzmocnić nasz organizm. Książka zawiera dużą dawkę cennych informacji, dlatego też będzie znakomitym prezentem nie tylko dla pasjonatów naturalnego stylu bycia, ale i zwolenników alternatywnych metod leczenia jak i pielęgnacji.


Kosmetyczna buble i nietrafione prezenty - jest na nie sposób!

Kosmetyczna buble i nietrafione prezenty - jest na nie sposób!

Chyba każdy z nas lubi obdarowywać innych upominkami i samemu je otrzymywać. Jednym z prezentów jakie wręczamy sobie najczęściej są oczywiście kosmetyki. Są one uniwersalnym pomysłem, bowiem nadają się i dla każdego i na każdą okazję. Sama do niedawna obdarowywałam bliskich takimi właśnie prezentami. Sądziłam, że z kosmetyków każdy się ucieszy. W odróżnieniu od niefunkcjonalnych bibelotów nie ustawiamy ich przecież na półkach i nie obserwujemy jak z czasem zaczną obrastać kurzem. Po drugie - kosmetyki szybko się zużywają i co jakiś czas trzeba uzupełnić zapasy. Miło jest zatem, jeśli ktoś zrobi to za nas :) 

Obdarowujący bardzo często wychodzą z założenia, że nawet jeśli dany kosmetyk nie przypadnie obdarowanemu do gustu, to i tak z pewnością go zużyje. Mniej optymistyczna wersja sprowadza się do spotkania z pojemnikiem na śmieci, ale to już wyjątkowa ostateczność. My Polacy mamy to do siebie, że chomikujemy wszystko jak leci tłumacząc się tym, że odkładamy to na czarną godzinę. Nie wiem, czym to jest spowodowane i jakoś nie chce mi się wierzyć, że w przypadku braku jakiegoś kosmetyku od razu sięgniemy po ten zalegający od x-czasu. A może w chwili kiedy nastąpi koniec świata będziemy buszować w kosmetycznych zapasach? Szczerze w to wątpię :) 



Nietrafione upominki kosmetyczne (oprócz tego, że są nietrafione) posiadają jeszcze jedną istotną wadę - termin ważności. Nie ma zatem sensu upychać ich po kątach z nadzieją, że przyjdzie w końcu taki dzień, kiedy uda nam się to wszystko zużyć. Nie wierzcie w to! Z góry mówię Wam, że tak się nie stanie. Warto zużyć je zatem od razu. Jak to jednak zrobić, kiedy do danego kosmetyku po prostu nie pałamy sympatią? Sposobów na ich wykorzystanie jest oczywiście masa. Poniżej zamieściłam Wam kilka sprawdzonych pomysłów :) 

Kremy do rąk 

To chyba najbardziej uniwersalny kosmetyk, który możemy wykorzystać jako krem do stóp, balsam do ciała, a nawet preparat na rozdwojone końcówki włosów. 

Kremy do twarzy 

Kremy do twarzy możemy używać z powodzeniem także do innych części ciała. Te o lekkiej formule warto przeznaczyć do smarowania szyi, natomiast te tłuste i zapychające wykorzystajmy na przesuszone partie naszego ciała, jak np. łokcie i kolona. Nie zapominajmy również o stopach i dłoniach - one przyjmą przecież wszystko. Wsmarujcie zatem krem w stopy i załóżcie skarpetki na noc. Krem do twarzy możemy wykorzystać także jako środek do czyszczenia oraz nabłyszczania obuwia, skórzanych torebek, a nawet mebli. 

Maseczki do twarzy 

Jeśli maseczka do twarzy nie spełniła naszych oczekiwań, wsmarujmy ją w stopy. Dzięki takiemu zabiegowi staną się one miękkie i gładkie. 

Peelingi do twarzy 

Macie w domu peeling gruboziarnisty, który nie służy waszej cerze? Wykorzystajcie go do pielęgnacji innych części ciała. Z takiego rozwiązania najbardziej ucieszą się dłonie oraz stopy. 

Balsamy do ciała 

Nietrafione balsamy do ciała sprawdzą się z kolei jako pianki do golenia. Mogą również posłużyć jako baza do wykonania domowego peelingu. Wystarczy wykorzystać to, co akurat mamy pod ręką - cukier, płatki owsiane lub kawę i połączyć je z tym kosmetykiem. Balsamy do ciała świetnie współgrają także z korundem (środkiem do domowej mikrodermabrazji).



Żele pod prysznic 

Na znienawidzony żel pod prysznic także znajdzie się sposób. Najlepszym rozwiązaniem jest potraktowanie go jako zamiennika płynu do rąk. Używam go też w sytuacjach, kiedy nagle skończy mi się płyn do prania lub środek do czyszczenia podłóg. Oczywiście stosuję go w mniejszych ilościach. Drogeryjne żele zawierają w sobie surfaktanty anionowe (SLS, SLES, ALS itp.), które odpowiadają za wytwarzanie sporej ilości piany. Pianę każdy oczywiście lubi ale niekoniecznie wtedy, kiedy nagle wydostaje się z pralki :) 

Żele do higieny intymnej 

Tego typu produkty wykorzystuję najczęściej jako mydła do rąk lub środki piorące. Jeśli produkt ma dobry skład (niestety rzadko się to zdarza) stosuję go także jako płyn do kąpieli lub produkt do mycia ciała pod prysznicem. 

Szampony do włosów 

Ten kosmetyk możemy wykorzystać na wiele różnych sposobów. W moim przypadku sięgam po niego przeważnie wtedy, kiedy muszę wyczyścić pędzle, gąbeczki do makijażu, czy też grzebienie i szczotki do włosów. Szampon możemy zużyć jako płyn do do mycia rąk, kąpieli lub do prania i płukania delikatnych tkanin. Możemy nim przetrzeć lustro (to zapobiega jego zaparowywaniu), podłogi oraz wykorzystać jako środek do prania dywanów i tapicerek. 

Odżywki do włosów 

Odżywki do włosów to chyba najbardziej znienawidzone kosmetyki na mojej prezentowej liście. Na szczęście i na nie znajdzie się sposób. Tego typu kosmetyki sprawdzą się świetnie jako kremy do golenia (zmiękczają włoski i ułatwiają ich golenie). 

Lakiery do włosów 

Lakiery do włosów możemy zużyć jako środek do ujarzmiania niesfornych brwi. Wystarczy zaopatrzyć się w małą szczoteczkę (jeśli takiej nie posiadacie, to wykorzystajcie tą od tuszu do rzęs), spryskać ją lakierem i przeczesać brwi. Dzięki niemu staną się one wygładzone i nabiorą naturalnego połysku. Po lakier do włosów sięgam także wtedy, kiedy chcę nabłyszczyć kwiaty w wazonie lub utrwalić te już zasuszone. 



Podkłady / fluidy 

Z tymi produktami zawsze jest największy problem. Mam oczywiście na myśli dobór właściwego odcienia. Często podczas zakupów wydaje nam się, że podkład lub fluid idealnie współgra z odcieniem naszej karnacji, a po powrocie do domu okazuje się, że to jednak nie to. Na szczęście można go wykorzystać do innych celów i uchronić przed wylądowaniem w koszu. 

Zbyt jasne podkłady i fluidy możecie wykorzystać jako rozświetlacze lub korektory do tuszowania niedoskonałości skórnych. Jeśli sa zbyt ciemne - stosujcie je do konturowania twarzy. W ostateczności zmieszajcie go z ulubionym kremem w celu stworzenia produktu BB. 

Podkłady i fluidy mogą Wam zastąpić także rajstopy w kremie. Wystarczy zaaplikować odrobinę produktu na nogi i rozetrzeć w celu nadania im opalonego odcienia. Z powodzeniem możecie je wykorzystać także do maskowania nieestetycznych blizn oraz siniaków. 

Pudry 

Zbyt ciemne pudry spokojnie zużyjecie jako cienie do powiek lub bronzer do twarzy. Te za jasne, posłużą Wam do konturowania twarzy lub zamaskowania worków pod oczami. Jasnym pudrem możecie również musnąć dekolt i ramiona. Inny i ciekawy sposób polega na wykorzystaniu go jako suchego szamponu. Puder musi być jednak transparentny i nie zawierać opalizujących drobinek. Wystarczy, że nałożycie go na nieświeże włosy tuż u nasady i wyczeszecie jego nadmiar, a w mig staną się one odświeżone i zyskają na objętości. 

Pomadki do ust 

Nietrafione pomadki stosujcie do podkreślania policzków (ciemne) lub rozświetlenia twarzy i ciała (te jaśniejsze). 

Balsamy do ust 

Podobnie jak lakiery do włosów, bezbarwne balsamy posłużą nam jako preparaty do układania brwi. Tutaj również przyda się nam mała szczoteczka. Nabierzcie na nią niewielką ilość kosmetyku i przeczeszcie niesforne włoski. Możemy je również aplikować na skórki wokół paznokci oraz przesuszone pięty. Transparentne balsamy do ust wzmocnią również rzęsy. 

Cienie do powiek 

Dobrej jakości cienie do powiek wykorzystacie do korekty brwi oraz jako róż do policzków lub rozświetlacz do twarzy i ciała. Skruszone cienie możecie połączyć z transparentnym błyszczykiem i uzyskać ciekawy odcień pomadki na usta. Nie zapomnijcie też o włosach. Dzięki cieniom do powiek uzyskacie piękne kolorowe pasemka. 

Płyny do demakijażu 

Płyny wykorzystacie w taki sam sposób jak szampony do włosów - do czyszczenia pędzli, gąbeczek, a nawet kosmetyczek. 

Perfumy 

Z perfumami jest u mnie największy problem. Bardzo lubię słodkie kwiatowe zapachy a dostaję w prezencie przeważnie te świeże, które kojarzą mi się jedynie z odświeżaczem do łazienki. I tak właśnie najczęściej kończą :) Nietrafione perfumy możecie wykorzystać także jako odświeżacz do pomieszczeń lub do samochodu. Możecie dodać kilka kropel do prania lub spryskać tkaniny podczas prasowania. U mnie najlepiej sprawdzają się jako środki do dezynfekcji cążek, pęsety lub łyżeczki Unny (służy do pozbywania się zaskórników). Perfumy posiadają w sobie alkohol, który odkaża metalowe akcesoria kosmetyczne i przygotowuje je do kolejnego użycia. 



Dezodoranty 

Dezodoranty wykorzystamy podobnie jak perfumy - jako odświeżacze powietrza. Możemy nimi również spryskać wnętrze butów, w celu pozbycia się nieprzyjemnego zapachu. 

Zmywacze do paznokci 

Ten produkt wykorzystuję nie tylko do zmywania lakieru z paznokci. Oprócz tego sprawdza się jako środek do usuwania trudnych plam lub kleju po zerwanej naklejce. Można nim również wyczyścić zlew w łazience, płytki oraz fugi.

Pasty do zębów 

Te produkty z powodzeniem wykorzystuję do czyszczenia srebrnej biżuterii oraz usuwania świeżych plam z tkanin. 

Oleje 

W moim domu oleje nigdy się nie marnują i zawsze wykorzystuję je w takich celach, do jakich zostały stworzone. Jeśli jednak trafił Wam się taki właśnie produkt, a nie chcecie zużyć go do kosmetycznych zadań, możecie śmiało wykorzystać go w kuchni. Oczywiście sprawdźcie najpierw, czy jest to produkt czysty i czy nie zawiera żadnych syntetycznych dodatków. W ostateczności bez problemu zużyjecie go do pielęgnacji butów i skórzanych torebek. Oleje sprawdzają się również jako środki do pielęgnacji drewnianych mebli oraz konserwowania wyrobów z wikliny. 

Mam nadzieję, że podsunęłam Wam kilka ciekawych pomysłów na wykorzystanie bubli kosmetycznych i nietrafionych prezentów. Pamiętajcie, że tylko od Was zależy, czy dacie takim produktom szansę, czy też nie. Myślę, że pozbywanie się kosmetyków to już wyjątkowa ostateczność, w końcu zawsze uda się znaleźć dla nich inne (jak nie lepsze) zastosowania. Jeśli jednak nie chcecie wykorzystywać kosmetyków na podane przeze mnie sposoby, podarujcie je do zabawy starszym dzieciom. One z pewnością wyeksploatują je do maksimum i być może znajdą przy tej okazji kolejne ciekawe patenty :)
Copyright © 2018 Toksyczna kosmetyczka