Moja słodka kozieradko

Od jakiegoś czasu zauważyłam iż coraz więcej włosów leci mi z głowy. Prawdopodobnie to wina stresu, z którym mam (nie)przyjemność spotykać się na co dzień. Diabli wiedzą. Tak, czy siak - sytuacja do przyjemnych nie należy :/ 

Zaniepokojona tym faktem zaczęłam szukać sposobów na to, jak temu przeciwdziałać. Przypomniałam sobie, jak jakiś czas temu na blogu ANWEN natknęłam się na akcję „Mania wcierania”, gdzie spora liczba osób zdecydowała się zadbać o swoje włosy, wcierając w nie różnego rodzaju specyfiki. Jednym z nich była wspomniana już w tytule - kozieradka. 
„Kupuję” - pomyślałam. Do stracenia nic przecież nie mam.

Ze względu na znaczną oszczędność czasu zdecydowałam się na zakup kozieradki mielonej (tą w ziarnach należy zmielić samemu, a ja nie chciałam się w to bawić). Pierwsze opakowania pochodziły od firmy Dary Natury, która jest moim faworytem. Koszt jednej sztuki wynosi ok. 2 zł. Nie jest to zatem kosmiczny wydatek. Obecnie stosuję kozieradkę marki Piątnica, którą strasznie przeklinam i czekam z niecierpliwością na okres, kiedy już się skończy. Niestety zakupiłam słoik o wadze 1 kilograma, dlatego będzie mi ona towarzyszyć przez dłuższy czas :(

Kozieradka "Dary Natury"

Jeśli ktoś z Was miał styczność z tą przyprawą to wie jak ona pachnie - jej intensywną woń można przyrównać do rosołku lub pieczonego kurczaka. Mnie to oczywiście nie przeszkadza, jednak większość kobiet bardzo na to narzeka. Weźmy chociażby moją mamunię. Za każdym razem, kiedy zjeżdżam na weekendy do domu marudzi, że moje włosy pachną bulionem i że smrodek ten roznosi się po wszystkich pomieszczeniach. O dziwo - mój partner nie zwraca na to jakiejkolwiek uwagi. Podobnie współpracownicy. Ile ludzi - tyle różnych opinii. Dla mnie najważniejsze jest jednak to, że mój Misiek nie marudzi i że każdego wieczora pokornie aplikuje wcierkę na skórę mojej głowy, zwracając się do mnie słowami: „moja ty słodka kozieradko” :)

Przygotowanie wcierki jest dziecinnie proste. Wystarczy odmierzyć odpowiednia ilość proszku, zalać wrzątkiem i odstawić pod przykryciem w celu zaparzenia. Ja stosuję następującą proporcję: 2 łyżeczki kozieradki na 3/4 szklanki wody. To, ile gotowego płynu uzyskamy zależy od tego, jak bardzo dany produkt „spija” wodę. Kozieradka z Darów Natury była w małym stopniu higroskopijna. Ta z Piątnicy łyka wodę niczym gąbka. Po około pół godziny od zalania, żółtej galaretowatej papki jest już prawie pół szklanki, natomiast gotowego wywaru zaledwie 1/3 Właśnie dlatego tak strasznie jej nie znoszę!


Gotowy wywar przelewam do drugiej szklanki, natomiast pozostałą papkę spuszczam w klozecie, gdyż mój zlew mógłby tego nie przeżyć :) Wiele blogerek przechowuje gotowy płyn do tygodnia w lodówce, jednak mnie taka ilość wystarcza na zaledwie na 1 - 2 aplikacje. 

Wcierkę aplikuję codziennie. Wyjątkiem są te dni, w których dopada mnie leniwiec pospolity :) Początkowo stosowałam ją przed płukaniem włosów gdyż obawiałam się, że w innym przypadku staną się one przetłuszczone. Kozieradka nie powoduje jednak tego typu problemów, dlatego też stosuję ją na noc na wcześniej umytą głowę. Wcierkę najlepiej aplikować na skalp za pomocą pipetki lub strzykawki. Wówczas nie moczymy całych włosów, a jedynie te przy samej skórze głowy. Ja dla wygody używam sporej strzykawy :)
Niektóre kobiety rozdzielają pasma włosów grzebieniem i dopiero wówczas wcierają wywar. Mojemu Miśkowi nie chce się jednak w to bawić i nakłada wcierkę tuż przy samej skórze. Później następuje oczywiście etap masowania. U mnie dzieli się on na cztery etapy: przód, lewy boczuś, prawy boczuś i tył. Czasami wkrada się jeszcze piąty pn.: „już koniec?”, który sprowadza się do wysępienia kolejnych kilku minut na masaż całej głowy. Wszystko zależy jednak od chęci mojego osobistego masażysty.

Oto cała filozofia stosowania wcierki z kozieradki.


Efekty kuracji

W moim przypadku efekty nastąpiły już po około 2 tygodniach od rozpoczęcia kuracji. Włosy zaczęły mniej wypadać i stały się niezwykle puszyste (jeszcze bardziej niż w przypadku stosowania toniku Babuszki Agafii). Dodatkowo zaczęły falować, jednakże nie wiem czy jest to zasługa samej wcierki. Często zdarza się, że chodzę spać w lekko wilgotnych włosach i możliwe, że skręty kosmyków są właśnie tym spowodowane. Zaobserwowałam również przyrost włosów na ich długość. Nie potrafię jednak jednoznacznie ocenić o ile centymetrów się wydłużyły. Nie chce mi się męczyć z centymetrem :) Oprócz tego pojawiły się tzw. baby hair (delikatnie i mięciutkie kosmyki), które dostrzegam głównie w okolicy linii czoła, oraz na skroniach. 

Jedyne co mnie irytuje to fakt, że po zastosowaniu wcierki włosy stają się strasznie sztywne. Przy samej skórze głowy jest to zjawisko jak najbardziej pożądane, gdyż optycznie powiększa fryzurę. Gdy zdarzy nam się jednak, że zmoczymy nią resztę włosów - wówczas liczmy się z tym, że po wyschnięciu nasze włosy będą wyglądały, jak potraktowane mocnym lakierem. Normalnie wzięłabym to za plus, jednak posiadam delikatną czuprynę i przy rozczesywaniu włoski trochę się łamią :/

Metodę tą uważam jedak za jedną z najtańszych i najlepszych. Trzeba poświęcić na nią trochę czasu, ale za to jakie efekty można uzyskać. Gra jest zatem warta świeczki :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękujemy za każdy pozostawiony komentarz 💚

Copyright © 2018 Toksyczna kosmetyczka