Zestaw pędzli Gobsmack Glamorous od Nanshy i mój pierwszy pas charakteryzatorski

Zestaw pędzli Gobsmack Glamorous od Nanshy i mój pierwszy pas charakteryzatorski

Jeszcze kilka lat temu byłam przekonana, że do wykonania pięknego makijażu wystarczą jedynie dobre kosmetyki i chęci. Jako amatorka, nie inwestowałam więc w profesjonalne pędzle, bo nie widziałam zwyczajnie takiej potrzeby. Podkłady aplikowałam palcami, cienie pacynkami, a pudry gąbeczkami, które były razem z nimi w zestawie. Ze zdziwieniem patrzyłam też na koleżanki, które przechwalały się swoimi kolekcjami pędzli. Ich zamiłowanie traktowałam jak zwykłą fanaberię i dziwiłam się, że co chwila powiększały swoje zbiory o kolejne modele.

Mój pogląd uległ nieco zmianie, gdy otrzymałam w prezencie swój pierwszy komplet pędzli. Nie był to jednak zestaw profesjonalny, a raczej no name. Mimo tego faktu byłam nimi oczarowana. Szybko zaczęłam wykorzystywać je do wykonywania codziennego makijażu, który wyglądał znacznie lepiej, ale mimo to czułam pewien niedosyt. Uzyskany za ich pomocą efekt końcowy nie powalał mnie bowiem na kolana, a ja oczekiwałam czegoś w stylu „WOW!”

Urodzinowe pędzle po kilku tygodniach systematycznie lądowały w koszu. Pomyślałam wtedy, że nie zostały szczerze ofiarowane, bo zaczęły się dosłownie rozpadać w dłoniach i gubić włosie na potęgę. Początkowo sądziłam, że to moja wina, ponieważ po każdym użyciu od razu je myłam. Z drugiej jednak strony wiedziałam, że należy je oczyszczać, dlatego przestałam się w końcu obwiniać.

Pomimo niesmaku, jaki pozostawił po sobie pierwszy zestaw pędzli, postanowiłam zaopatrzyć się w kolejny. Tym razem postawiłam na znaną większości z Was markę. Dzięki niej przekonałam się, że na dobrych pędzlach nie warto oszczędzać, a inwestycja bardzo szybko się zwraca, gdyż takie pędzle zostają z nami na lata.

Od tamtej pory systematycznie zasilam moją kolekcję o kolejne okazy. Stałam się swego rodzaju pędzloholiczką (czy takie słowo w ogóle istnieje?) i zrozumiałam fascynację koleżanek oraz ich dążenie do powiększania swoich zbiorów.

Niedawno do mojego domu zawitały pędzle brytyjskiej firmy Nanshy, która dostępna jest również na polskim rynku. Czaiłam się na nie już od jakiegoś czasu. Oglądałam vlogi i czytałam opinie blogerek, które były nimi po prostu zauroczone. To mnie przekonało i utwierdziło w przekonaniu, że muszę je mieć.



Pierwsze co rzuciło mi się w oczy podczas otwierania paczki to elegancja i wyjątkowa dbałość o szczegóły. Pędzle zostały zapakowane w gustowne pudełeczko, w którym każdy z nich ma swoje miejsce. 

Kolejną rzeczą, na którą zwróciłam uwagę, był ich wygląd. Pędzle są solidnie wykonane i dość grube, dzięki czemu dobrze trzyma się je w ręku. Każdy z nich posiada opis informujący, do jakiej czynności został stworzony. Jest on wyżłobiony, a nie jak w przypadku większości pędzli namalowany, dlatego nie będzie się ścierał. Skuwkę zdobi natomiast logo producenta.



Na pochwałę zasługuje również włosie. Jest ono sprężyste, gęste i zbite, a jednocześnie bardzo mięciutkie. Trzeba go po prostu dotknąć, by się o tym przekonać. Pędzle Nanshy wykonano z włosia syntetycznego i przyjaznego środowisku. Sięgając po nie mamy pewność, że przy ich produkcji nie ucierpiało żadne stworzenie. To jednak niejedyna zaleta syntetycznego włosia. Jest ono mniej podatne na odkształcenia i łatwiej je domyć. Ponadto dobrze rozprowadza produkt, nie pozostawia smug i nie „wypija” dużej ilości podkładu.


Pędzle Nanshy możecie nabyć w pojedynczych sztukach lub w zestawie. Ja posiadam zestaw Gobsmack Glamorous, w skład którego wchodzi 5 pędzli do makijażu twarzy:

  • Flawless Foundation (F01) - ścięty na prosto, klasyczny flat top do aplikacji podkładu,
  • Buffed Base (R01) - pędzel idealny do nałożenia podkładu,
  • Blush & Bronze (A01) - pędzel do konturowania, można nałożyć nim róż i brązer,
  • Conceal Perfector - przeznaczony do aplikacji podkładu, jego kształt pozwoli również na wykonturowanie twarzy za pomocą różu, brązera czy rozświetlacza,
  • Angled Airbrush (FA01) - ścięty na skos pędzel typu flat top. Pozwoli na równomierne rozprowadzenie fluidu oraz dokładne wykonturowanie twarzy przy pomocy brązera lub różu.


Nanshy posiada w swojej ofercie nie tylko godne polecenia pędzle. Znajdziemy tu także kosmetyczki, torby kosmetyczne oraz etui na pędzle. Od producenta otrzymałam dodatkowo czarny ręczniczek w wyhaftowanym logo marki, który służy mi jako podkładka - ociekacz do umytych pędzli. W moje dłonie wpadł także pas charakteryzatorski.  Jest on tak gustowny, że przypomina mi wieczorową kopertówkę.


Pas wykonano z czarnej skóry ekologicznej i przyozdobiono pikowaniem z ćwiekami w kolorze srebrnym. Posiada także regulowany pasek, który można dopasować do własnych potrzeb. To bardzo praktyczne rozwiązanie, pozwalające na posiadanie wszystkich niezbędnych narzędzi pod ręką. Może on służyć także jako etui do przechowywania pędzli i wszelkiego rodzaju akcesoriów kosmetycznych w domu. Producent podaje, że pomieści on około 30 sztuk narzędzi. Ja natomiast spakowałam do niego prawie 40 pędzli i nadal mam jeszcze trochę miejsca.




Podsumowanie

Jestem zadowolona zarówno z pędzli Nanshy, jak i z pasa charakteryzatorskiego. Myślę także o zaopatrzeniu się w zestaw The Necessities Collection z trzonkami z drewna bukowego. 

Aktualnie moje pędzle były myte kilka razy i w ogóle na tym nie ucierpiały. To pozwala mi sądzić, że tak szybko się nie rozstaniemy i zbudujemy idealny związek na długie lata.

Jeśli zainteresowały Was produkty Nanshy, to polecam zapoznać się z ofertą poniższych sklepów:

https://nanshy.pl/
https://mintishop.pl/firm-pol-1475069031-Nanshy.html
https://www.ladymakeup.pl/sklep/nanshy.html
http://www.cocolita.pl/s?q=Nanshy
https://makeup.pl

Dajcie również znać, czy znacie te pędzle i co o nich sądzicie :)
Piękna skóra i jędrne ciało latem. Czy naturalny peeling trawa cytrynowa od Majru pomoże zabłysnąć na plaży?

Piękna skóra i jędrne ciało latem. Czy naturalny peeling trawa cytrynowa od Majru pomoże zabłysnąć na plaży?

Na blogu od bardzo dawna nie gościł już żaden peeling. Sama się sobie dziwię, ponieważ jest to jeden z produktów do którego mam wielką słabość i który najchętniej poddaję testowaniu. Czas zatem odświeżyć sobie informacje o cennych właściwościach i zastosowaniu tego kosmetyku. Uczynię to na przykładzie peelingu, który niedawno zdenkowałam i z którym miałam okazję spotkać się po raz pierwszy. Nie przedłużając, zapraszam Was na recenzję naturalnego peelingu trawa cytrynowa od Majru



Na początek przyjrzyjmy się informacji o produkcie zamieszczonej na stronie producenta: 

Peeling naturalny zawiera w składzie m.in. cukier trzcinowy, naturalne oleje i masła kosmetyczne, witaminę E oraz olejek eteryczny z trawy cytrynowej (lemongrasowy). Połączenie tych składników pozwoliło uzyskać produkt o właściwościach złuszczających i usuwających martwy naskórek, jak również jednocześnie nawilżających i natłuszczających. Po zastosowaniu peelingu skóra staje się miękka, jędrna i odżywiona. Poprawia się krążenie, wyrównuje koloryt. Zapach pochodzący z naturalnego olejku eterycznego z trawy cytrynowej (lemongrasowy) działa pobudzająco, energetyzująco, aż chce się żyć! (…). Produkt posiada pozytywną ocenę bezpieczeństwa produktu kosmetycznego oraz został wpisany do unijnego rejestru produktów kosmetycznych CPNP.” Źródło: [KLIK]


Peeling został zamknięty w plastikowym opakowaniu, zabezpieczonym białą solidną nakrętką. Pojemnik mieści w sobie 250 ml produktu. 

Kosmetyk posiada naturalny aromat trawy cytrynowej, który jakiś czas utrzymuje się na skórze oraz gruboziarnistą konsystencję. Peeling wygląda wprawdzie niepozornie, ale dobrze zdziera naskórek, a zawarte w nim oleje i masło shea dobrze odżywiają skórę sprawiając, że staje się ona miękka i jedwabista w dotyku. Mimo mocnego zdzierania nie jest ona w ogóle podrażniona. 


Po zabiegu z użyciem peelingu naturalnego od Majru skóra jest oczyszczona i jędrna. Możemy zatem zażywać kąpieli słonecznych, a nasza równomierna opalenizna będzie prezentowała się naprawdę rewelacyjnie. Peeling ma jeszcze jedną zaletę. Masaż z jego użyciem oprócz działania pielęgnacyjnego, rozluźnia napięcie mięśni i wprowadza w doskonały, wakacyjny nastrój. 


Po peeling możemy sięgać tak często, jak tylko chcemy. Ja zazwyczaj robię to dwa lub trzy razy w tygodniu, gdyż taka częstotliwość w zupełności mi wystarcza. Aplikacja kosmetyku nie jest trudna. Wystarczy zmoczyć ciało ciepłą wodą, wykonać kilkuminutowy masaż z użyciem produktu, spłukać jego pozostałości i cieszyć się pięknym i zadbanym ciałem. 

Skład naturalnego peelingu trawa cytrynowa

  • Sucrose (cukier, sacharoza) - naturalna substancja ścierająca wierzchnie warstwy naskórka. Wykazuje właściwości nawilżające, kojące i łagodzące. 
  • Butyrospermum Parkii Butter (masło shea) - składnik bogaty w kwasy tłuszczowe oraz witaminy A, E i F. Regeneruje i odnawia zniszczony naskórek, łagodzi podrażnienia oraz przyspiesza procesy gojenia. Ponadto wygładza skórę i chroni ją przed niesprzyjającymi czynnikami zewnętrznymi. 
  • Cocos Nucifera Oil (olej kokosowy) - wykazuje działanie nawilżające, odżywiające, regenerujące, natłuszczające, ochronne oraz zmiękczające. Dodatkowo poprawia nastrój i aromatyzuje. 
  • Prunus Amygdalus Dulcis Oil (olej migdałowy) - substancja bogata w witaminy młodości (A i E). Poprawia ukrwienie skóry, wyrównuje jej koloryt, łagodzi stany zapalne oraz chroni ją przed warunkami atmosferycznymi takimi jak silny wiatr lub słońce. Dodatkowo nawilża, zmiękcza i wygładza oraz wpływa na prawidłowe funkcjonowanie cementu międzykomórkowego. 
  • Cymbopogon Flexuosus Herb Oil (olejek z trawy cytrynowej) - wykazuje działanie antybakteryjne, przeciwgrzybicze, przeciwzapalne, odświeżające i oczyszczające. Reguluje wydzielanie sebum, znosi zmęczenie i poprawia samopoczucie. Ponadto niweluje niepożądane zapachy w kosmetyku. 
  • Dehydroacetic Acid & Benzyl Alcohol (mieszanina kwasu dehydrooctowego i alkoholu benzylowego) - naturalny konserwant posiadający certyfikat Ecocert. Chroni kosmetyk przed rozwojem bakterii. 
  • Citral* (citral) - imituje zapach cytryny. 
  • Citronellol* (cytronellon) - imituje zapach róży i geranium. 
  • Eugenol* (eugenol) - imituje zapach goździków. 
  • Geraniol* (geraniol) - imituje zapach pelargonii. 
  • Limonene* (limonen) - imituje zapach skórki cytrynowej. 
  • Linalool*(linalol) - imituje zapach konwalii. 
        * potencjalne alergeny występujące w olejku eterycznym


Co sądzicie o naturalnym peelingu od Majru?
Mieliście okazję już się z nim spotkać? 
Drogocenne właściwości naturalnego oleju z pestek malin od Majru

Drogocenne właściwości naturalnego oleju z pestek malin od Majru

Mam wielkiego bzika na punkcie naturalnych olejów. Posiadam sporą kolekcję tych cudeniek, a mimo to nadal poszukuję kolejnych perełek. Oleje towarzyszą mi w codziennej pielęgnacji już od kilkunastu lat. Jestem pod wrażeniem ich działania dlatego wiem, że nigdy się nie rozstaniemy. Moje zbiory zasilił niedawno kolejny produkt - naturalny olej z pestek malin od Majru. Stosują go regularnie od blisko miesiąca i dziś podzielę się z Wami spostrzeżeniami na jego temat.


Naturalny olej z pestek malin został zamknięty w ciemnej estetycznej buteleczce o pojemności 30 ml, która chroni produkt przed światłem oraz utratą jego drogocennych właściwości. Opakowanie zostało wyposażone w pompkę, dzięki której odmierzymy właściwą ilość kosmetyku i nie pobrudzimy wszystkiego dookoła. Możemy więc zapomnieć o tłustych plamach i nieestetycznych zaciekach, które bardzo często „zdobią” produkty o oleistej konsystencji, zamykanych się za pomocą tradycyjnej zakrętki. Opakowanie podoba mi się z jednego jeszcze względu. Producent ozdobił je gustowną etykietą, na której znajdziemy informacje dotyczące właściwości oraz zastosowania kosmetyku. Całość została utrzymana w stonowanej kolorystyce nawiązującej do natury.


Kosmetyk posiada słoneczny odcień. Zapach natomiast jest słodki i pachnie malinami. Nie jest on jednak drażniący czy też nachalny. Miałam wiele różnych olejów, ale nie każdy odzwierciedlał zapach owoców, z których został pozyskany. Produkt od Majru na szczęście do nich nie należy.

Mimo oleistej konsystencji, kosmetyk nie pozostawia na skórze nieprzyjemnego lepkiego filmu. Zamiast tego jest bardzo lekki, dobrze się wchłania i co najważniejsze - nie zostawia tłustych plam na ubraniach poduszce, czy pościeli.

Zastosowanie oleju z pestek malin

Naturalny olej z pestek malin to produkt uniwersalny, dlatego też da się go wykorzystać na wiele różnych sposobów. Ja najczęściej łączę go z innymi kosmetykami. Świetnie sprawdza się jako dodatek do kremów, a także do wyrobu domowych maseczek na bazie glinek. Wystarczy dodać jedną lub dwie krople oleju, by wzbogacić nasz ulubiony kosmetyk o dodatkowe właściwości. Produkt możecie wykorzystać także do pielęgnacji rąk oraz paznokci i skórek wokół nich.


Olej mogą stosować osoby o każdym typie skóry. Najlepiej sprawdzi się on jednak przy pielęgnacji skóry wrażliwej, alergicznej i suchej. Można go aplikować także pod makijaż. Produkt posiada silne właściwości nawilżające i odżywiające. Pozostawia skórę miękką, wygładzoną i przede wszystkim rozjaśnioną. Już po kilku użyciach staje się ona promienna i ekspresowo odświeżona. Naturalny olej z pestek malin wyrównuje także jej koloryt.


Jeśli lubicie korzystać z kąpieli słonecznych, koniecznie powinniście zaopatrzyć się w ten produkt. Olej z pestek malin aplikowany po opalaniu błyskawicznie koi skórę i przywraca jej odpowiedni poziom nawilżenia. Zauważyłam, że od kiedy nacieram nim swoje ciało po opalaniu, nie mam problemów z podrażnieniami oraz łuszczącym się naskórkiem. Kosmetyk dodatkowo chroni skórę przed negatywnym działaniem promieni słonecznych i jest naturalnym filtrem UV (SPF 28-50).

Skład naturalnego oleju z pestek malin

Olej jest produktem czystym i całkowicie naturalnym, dlatego nie zawiera w sobie żadnych niepotrzebnych dodatków. Potwierdza to oczywiście informacja zamieszczona na etykiecie. Dzięki temu mamy pewność, że sięgamy po produkt całkowicie bezpieczny.

Naturalny olej z pestek malin możecie zakupić tutaj: [KLIK].


A czy Wy stosujecie oleje w codziennej pielęgnacji? Macie swoich faworytów? 
Dajcie również znać, co sądzicie o oleju z pestek malin i jego drogocennych właściwościach.
Eksperyment z OSLO SLIM i glukomannan do zadań specjalnych. Ile schudłam stosując suplementację, a ile bez niej?

Eksperyment z OSLO SLIM i glukomannan do zadań specjalnych. Ile schudłam stosując suplementację, a ile bez niej?

Sceptycznie podchodzę do różnego rodzaju suplementów diety, a zwłaszcza tych, które mają nam pomóc w pozbyciu się zbędnych kilogramów. Stosowałam już kilka produktów, ale nigdy nie udało mi się uzyskać takiego efektu, jaki obiecywał producent. W przypadku niektórych preparatów zauważyłam oczywiście jakieś zmiany, ale to nie było to, czego tak naprawdę oczekiwałam. 


Moje podejście do suplementów zmieniło się, gdy sięgnęłam po Kolagen Norweski. O efektach mojej kuracji możecie przeczytać tutaj: [KLIK]. Dzięki zadowalającym efektom, jakie udało mi się uzyskać, nabrałam zaufania do marki i czekałam na kolejne produkty, których działania mogłabym doświadczyć.

Okazja do poznania nowego suplementu BioMed - Pharma nadarzyła się w marcu. Wtedy do moich rąk trafił OSLO SLIM - produkt skierowany do osób pragnących zredukować masę ciała przy niewielkim nakładzie pracy. Do lata zostały wówczas trzy miesiące więc miałam nadzieję, że przy pomocy OSLO SLIM wypracuję piękną sylwetkę. Czy się udało? O tym przeczytacie poniżej. 


Czym jest OSLO SLIM? 

OSLO SLIM to suplement produkowany w Norwegii, zawierający glucommanan - jedyny w swoim rodzaju błonnik pokarmowy pochodzący z korzenia rośliny o nazwie dziwidło riwiera. Składnik ten zdobył potwierdzone badaniami uznanie i aprobatę Komisji Europejskiej ds. Bezpieczeństwa Żywienia (EFSA, European Food Safety Authorities). Dowiedziono, że codzienne spożywanie suplementu przy zachowaniu niskokalorycznej diety wpływa wymiernie na redukcję masy ciała. 

Jak stosować suplement OSLO SLIM? 

Suplement należy spożywać 3 razy dziennie po dwie tabletki na około 30 minut przed głównymi posiłkami. Należy je popijać 1-2 szklankami wody, by mieć gwarancję prawidłowego połknięcia i dotarcia do żołądka. 6 tabletek dostarcza nam dziennie 3000 mg glukomannanu. Ilość można zwiększyć do maksymalnie 8 tabletek (4 razy po 2 tabletki), jako pomoc w zachowaniu prawidłowego poziomu cholesterolu we krwi. Ja stosowałam jednak mniejszą dawkę. 


Efekty stosowania suplementu OSLO SLIM 

Suplement zaczęłam stosować pod koniec marca, wedle zaleceń producenta. Zmotywowałam się także do ćwiczeń, choć przyznam się szczerze, że łatwo nie było. Rozleniwiłam się całkowicie po zimie i nie chciało mi się ruszać. Zebrałam się jednak w sobie i zaczęłam od aerobicznej 6 Weidera i treningów na skakance (A6W codziennie, półgodzinny trening na skakance - 3 razy w tygodniu). Od regularnych ćwiczeń jeszcze trudniejsze okazało się jednak wycofanie z diety słodyczy, za którymi wprost przepadałam. Zamiast kupować gotowe słodkości, postanowiłam, że będę piec je sama. Tym oto sposobem postawiłam na sycące, a jednocześnie niskokaloryczne muffinki na bazie jogurtu naturalnego i płatków owsianych. Po kilku dniach stosowania OSLO SLIM nie miałam już jednak na nie ochoty. Suplement sprawił, że jadłam znacznie mniejsze porcje, a i tak miałam wrażenie, że najadam się do syta. Do słodkiego natomiast wcale mnie nie ciągnęło.

Przed rozpoczęciem przygody z OSLO SLIM zważyłam się i dokładnie zmierzyłam obwody, by po miesiącu móc dokonać porównania. Wepchnęłam również wagę głęboko pod szafę, by nie korciło mnie sprawdzanie, czy coś uległo już zmianie. Z doświadczenia wiem, że codzienne ważenie nie jest dobrym sposobem i może zniechęcać do kontynuowania kuracji. 

Po zażyciu ostatnich tabletek z pierwszego opakowania dokonałam pomiarów i weszłam na wagę. Ta wskazała ubytek prawie 5 kilogramów. Weszłam na nią kilkukrotnie, bo nie chciało mi się wierzyć, że aż tyle udało mi się zrzucić w zaledwie cztery tygodnie. Dla większości z Was może wydawać się, że 5 kilogramów to przecież nic takiego, ale dla mnie to naprawdę wiele i bardzo się cieszę z uzyskanego rezultatu. 

Zastanawiałam się jednak, w jakim stopniu do utraty wagi przyczynił się OSLO SLIM, a w jakim stopniu zwiększenie aktywności fizycznej i wycofanie z diety sklepowych słodkości. By mieć pełny obraz działania suplementu postanowiłam, że w kolejnym miesiącu zaprzestanę jego spożywania, bez dokonywania rewolucji w swojej aktywności fizycznej oraz diecie. Takim oto sposobem pozbyłam się po 30 dniach niecałego kilograma. To znacznie gorszy wynik niż przy wspomaganiu się OSLO SLIM, ale nie narzekałam.

Wraz z nadejściem kolejnego miesiąca naszła mnie chęć na kolejny eksperyment. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdy ma siłę oraz chęć do podejmowania aktywności fizycznej i upatruje nadziei w suplementacji. Postanowiłam więc, że w czerwcu zrezygnuję z aktywności fizycznej i będę stosowała OSLO SLIM jedynie z dotychczasową dietą. Dzięki temu zrzuciłam 0,5 kg. To wprawdzie niedużo, ale nie robiąc nic i chudnąć to już jest coś.


Opinia końcowa 

Jeśli zależy Wam na zyskaniu wymarzonej sylwetki w bezpieczny u sposób, to z całą pewnością mogę Wam polecić OSLO SLIM. Jeśli mnie udało się wypracować takie efekty, to i Wam się uda. 

OSLO SLIM to produkt, który mnie nie zawiódł i wiem, że jeszcze do niego powrócę. Najpewniej w sezonie jesienno - zimowym. Aktualnie staram się regularnie ćwiczyć, by utrzymać stałą wagę ale wiem, że może ona ulec zmianie wraz nadejściem chłodniejszych temperatur, kiedy to trudniej będzie mi się podnieść z kanapy. Wiem jednak, że OSLO SLIM przyjdzie mi wówczas z pomocą, a wizja nadmiernych kilogramów przestanie mnie prześladować. 

Dajcie znać, jakie macie podejście do suplementacji i czy znacie OSLO SLIM. 
Jestem ciekawa Waszych opinii na jego temat :)
Jeden produkt i wiele zastosowań. Czy naturalna maść konopna jest dobra na wszystko?

Jeden produkt i wiele zastosowań. Czy naturalna maść konopna jest dobra na wszystko?

Od publikacji ostatniego wpisu na blogu minął już prawie miesiąc. Tak długiej przerwy w blogowaniu to chyba jeszcze nie miałam. Ci z Was, którzy śledzą na bieżąco mój funpage na Facebooku wiedzą, że ostatnie tygodnie poświęciłam na naukę i przygotowywanie do egzaminu zawodowego w kwalifikacji A.62. Na szczęście jest już po wszystkim i teraz ze stoickim spokojem mogę się oddać jednej ze swoich największych pasji, a mianowicie blogowaniu :)

Dziś przychodzę do Was z recenzją produktu, który stosuję od blisko miesiąca. Jest nim naturalna maść konopna 30% od Majru



Marki oraz jej kosmetyków nikomu przedstawiać już chyba nie muszę. Nie jest to bowiem pierwszy produkt, który miałam okazję wypróbować na własnej skórze oraz pochwalić się z Wami wynikiem tego testowania. Jeśli jednak spotykacie się z tą firmą po raz pierwszy, to zapraszam do przeczytania krótkiej informacji na jej temat:

Majru to pierwsza nowosądecka rodzinna manufaktura, w której wytwarzamy naturalne kosmetyki. Jesteśmy świadomi wartości Natury i czerpiemy z Niej z wdzięcznością. Wiemy, że jesteśmy częścią Natury, więc prawdziwe Życie, prawdziwe Zdrowie jest możliwe tylko poprzez harmonijne współistnienie. Wytwarzamy produkty z segmentu PREMIUM, bez kompromisów i pójścia na skróty”. Źródło: [KLIK].

Naturalna maść konopna 30%

Maść została zamknięta w białym słoiczku z biodegradowalnego plastiku o pojemności 100 ml, które bez problemu wrzucimy do torebki. Dostępna jest również mniejsza wersja - 50 ml.


Produkt posiada zbitą konsystencję, w której da się wyczuć niewielkich rozmiarów grudki. Pod wpływem ciepła dłoni szybko jednak topnieje i bez problemów rozprowadza się po skórze. Zapach z kolei jest bardzo delikatny, neutralny oraz przyjemny dla nosa. Po ten kosmetyk mogą zatem sięgnąć także i mężczyźni.

Mimo iż maść konopna posiada lekko tłustawą konsystencję, to nie pozostawia na skórze nieprzyjemnego lepkiego filmu. Dobrze się rozciera, przez co można ją stosować nawet podczas masażu całego ciała.


Maść nadaje się do codziennej pielęgnacji skóry trądzikowej, z łuszczycą, egzemą i atopowym zapaleniem skóry (AZS). Mogą po nią sięgać również dzieci powyżej 3 roku życia.

Szczegółowe zastosowanie:

  • skóra sucha, zniszczona, podrażniona,
  • ochrona przed zimnem, śniegiem, mrozem,
  • jako balsam łagodzący po goleniu,
  • jako balsam zmniejszający obrzęk i zaczerwienienia po depilacji,
  • tłusty, ochronny krem do twarzy, rąk, stóp, ciała,
  • łagodzi stany zapalne skóry, przyspiesza gojenie,
  • pomaga zmniejszyć nadmierne wydzielanie sebum,
  • łagodzi dolegliwości przy łuszczycy, egzemie, atopowym zapaleniu skóry (AZS). Źródło: [KLIK].



Jak się spisała naturalna maść konopna?

Maść konopna ze względu na swoje właściwości jest produktem uniwersalnym i wielozadaniowym. Ja stosowałam ją na całe swoje ciało, z wyjątkiem twarzy.

Kosmetyk nakładałam zawsze po wyjściu spod prysznica i tuż przed pójściem spać. Grubszą warstwę aplikowałam także na łokcie i kostki u stóp, które w sezonie letnim bywają bardziej przesuszone.

Maść konopna doskonale ukoiła moją skórę oraz sprawiła, że stała się ona aksamitnie gładka, jędrna oraz przyjemna w dotyku. Dzięki niej odzyskała ona właściwy poziom nawilżenia i zregenerowała się, a ja zapomniałam o dyskomforcie w postaci nieprzyjemnego ściągnięcia oraz miejscowego przesuszenia. 

Produkt przyczynił się także do niwelacji ranek na łydkach. Od kilku lat stosuję depilator elektryczny, który pozwala wprawdzie pozbyć się włosków na nogach, ale osłabia je i sprawia, że zamiast przebić się na zewnątrz, wrastają w skórę. Muszę więc wyskubywać je pęsetą, a to z kolei wiąże się z przerwaniem ciągłości naskórka i powstaniu ranek, które nie dość, że nie wyglądają estetycznie, to jeszcze długo się goją. Naturalna maść konopna przyspieszyła jednak okres leczenia sprawiając, że moje nogi wyglądają o niebo lepiej.

Kosmetyk posiada naturalny skład, dlatego nie podrażnia skóry. Możecie się o tym przekonać aplikując go chociażby po depilacji. Drogeryjne balsamy i mleczka nałożone po takim zabiegu niejednokrotnie wywoływały u mnie efekt pieczenia. Z produktem od Majru zapomniałam jednak o takim dyskomforcie.

Skład naturalnej maści konopnej 30%

  • Cannabis Sativa Seed Oil (olej z nasion konopi siewnej) - działa przeciwzapalnie i przeciwtrądzikowo. Posiada zdolność głębokiej penetracji tkanek i ułatwia transport składników aktywnych w głąb skóry.
  • Prunus Amygdalus Dulcis Oil (olej migdałowy) - substancja bogata w witaminy młodości (A i E). Poprawia ukrwienie skóry, wyrównuje jej koloryt, łagodzi stany zapalne oraz chroni ją przed warunkami atmosferycznymi takimi jak silny wiatr lub słońce. Dodatkowo nawilża, zmiękcza i wygładza oraz wpływa na prawidłowe funkcjonowanie cementu międzykomórkowego.
  • Butyrospermum Parkii Butter (masło shea) - składnik bogaty w kwasy tłuszczowe oraz witaminy A, E i F. Regeneruje i odnawia zniszczony naskórek, łagodzi podrażnienia oraz przyspiesza procesy gojenia. Ponadto wygładza skórę i chroni ją przed niesprzyjającymi czynnikami zewnętrznymi.
  • Beeswax (wosk pszczeli) - substancja natłuszczająca, uelastyczniająca i zmiękczająca skórę. Zapobiega również jej przesuszeniu.
  • Tocopheryl Acetate (witamina E) - przyczynia się do wygładzenia skóry, działa kojąco, niweluje ewentualne stany zapalne oraz zmniejsza szkodliwe działanie promieni słonecznych.


Naturalną maść konopną 30% możecie zakupić tutaj: [50 ml] oraz tu: [100 ml].

Dajcie znać, co sądzicie o tym produkcie i czy mieliście już okazję do tego, 
by poznać się z nim bliżej.
Copyright © 2018 Toksyczna kosmetyczka